Cierpliwie Ku Upadkowi

 

Wczoraj byłem w Kinie Muranów na filmie, którego długo oczekiwałem. 

Kiedyś należałem do "wspólnoty" Wiara i Tęcza, gromadzącej wierzące (ekumeniczne) osoby LGBT. Spotykaliśmy się raz w tygodniu, aby razem pomodlić się i pogadać o różnych tematach religijnych, związanych z wiarą, filozofią, niekiedy w kontekście osób LGBT właśnie. Jeździliśmy także na zajebiste rekolekcje, gdzie moje życie duchowe kwitło bardziej niż gdziekolwiek i kiedykolwiek. I nie, nie piliśmy tam. 

Na jedno z naszych cotygodniowych spotkań przyszedł wyjątkowy gość - Daniel Rychalski. Osoba bardzo charakterystyczna, o której sam wcześniej nie słyszałem. Opowiedział nam wstrząsającą historię dotyczącą pracy, która miała zostać oddana do muzeum (lub została tam już oddana, bo nie do końca to pamiętam), a mianowicie krzyża wykonanego z drewna drzewa, na którym powiesiła się dziewczyna zaszczuta przez swoją miejską społeczność za bycie lesbijką. Opowiedział nam tę historię i chociaż różniła się ona od tego, co przedstawiono w filmie Wszystkie nasze strachy, jednak wciąż budziła we mnie głębokie emocje. 

Film Wszystkie nasze strachy - o którym chcę dziś tutaj opowiedzieć - jest filmem opartym na faktach z historii powstawania tego wyjątkowego krzyża. I chcę opowiedzieć tu o swoich emocjach i przemyśleniach dotyczących go - kompletnie abstrahując tu od oryginalnej, mniej romantycznej historii. 

Nie będę tu streszczał całego seansu, a postaram się odpowiedzieć na płynące z niektórych źródeł zarzuty dotyczące tego, jakoby scenariusz był napisany kiepsko, a cała historia byłaby przerostem formy i ambicji nad treścią. Stanę tu w obronie tego, co widziałem i być może nadinterpretując (bo w ferworze emocji) opowiem, o tym, dlaczego widzę tu majstersztyk. 

Po pierwsze, co chcę podkreślić - zdjęcia nie są w nim jakieś rewelacyjne i powalające. Poza paroma ujęciami m.in. z noszenia krzyża ulicami Warszawy uważam je prawie wszystkie za dość przeciętne. Dialogi też nie zioną w nas patosem - nie znajdziesz w nich raczej niepowtarzalnego cytatu, który będzie można odtwarzać za parę lat w towarzystwie filmowców, którzy podchwyciliby go wówczas i od razu wiedzieli, o jakim filmie mowa. Sam film jest więc - można powiedzieć - skromny i ubogi w środku wyrazu. 

Wyrazem tego filmu są emocje - gra mimiką twarzy aktorów, ruchami ciała, muzyką lecącą w tle i - tym co tygryski tego rodzaju seansów kochają najbardziej - symboliką. Z tego też powodu to kino nie jest przeznaczone dla wszystkich. Skoro film traktuje o artyście, ma prawo sam być dziełem artystycznym i nieść w sobie ukryte treści otwarte na interpretacje widza. Nie mamy tu do czynienia z abstrakcją, ani zjawiskami paranormalnymi... chociaż na początku jesteśmy świadkami ekstazy religijnej. 

Wszystkie nasze strachy mówią o paru sprawach - na pierwszym planie jest tragiczna śmierć nastolatki, która poprzez opresje ze strony innych popełniła samobójstwo, a także następstwa tego zdarzenia. Drugą życie w małej społeczności, głównie rolników, którzy skarżą się na plagę dzików chorych na wściekliznę, które nie dość, że niszczą ich zbiory, to jeszcze zarażają trzodę chlewną. Trzecią kwestią jest życie Daniela i jego droga artysty, wyoutowanej we wsi osoby LGBT i wierzącego członka wspólnoty kościelnej.

Po kolei spróbuję omówić te wątki, okej? No w sumie masz tu gówno do gadania, prawda? Zwyczajnie zgódź się tu ze mną, że taka metoda będzie najlepsza i przejdźmy już dalej bez zbędnych pierdół.


Jagoda żyła w otoczeniu kilku wsi, w których wszyscy się znali, wspólnie imprezowali, plotkowali o sobie itd. Tak jak ma to miejsce w typowych miejscowościach, ludzie z jednej strony są dla siebie mili i razem przebywają, ale z drugiej strony myślą swoje - jak wprawieni detektywi zbierają na swój temat informacje i potem osądzają, co z tą osobą zrobią i czy podzielą się tą kolekcją dowodów z kimś, czy zostawią je dla siebie. W takich miejscach jednak w większości brudy wychodzą na jaw nawet zanim zostają zweryfikowane i domysły stają się szybko faktami. Widzimy to w scenie, gdy babcia Daniela rozmawia z nim o rodzicach Pawła. 

Dygresja:

Matka mojego ojczyma pojechała kilkadziesiąt lat temu do Ameryki i nie pojawiała się w podlaskiej wsi, z której pochodziła. W tym czasie umarł jej mąż. Gdy ta miała przyjechać, po blisko trzech dekadach nieobecności we wsi ludzie mówili, że ta powtórnie wyszła tam za mąż i to za (tu cytat) murzyna. Była to jedna z plotek, które nie dość, że nie miały kompletnie żadnego związku z rzeczywistością, to jeszcze niejedyna. Warto zwrócić uwagę, że wiejskie domysły i plotki nigdy nie dotyczą czegoś pozytywnego. Stare baby pod kościołem nie wychwalają raczej nikogo (prócz swoich dzieci) i na podstawie zebranych w środowisku śladów nie usprawiedliwiają innych, ani nie przyznają nikomu przedwcześnie rangi bohatera. Jest na odwrót. Zawsze widzą intrygi, zawsze obrabiają dupy, doprawiają rogi, osądzają bezlitośnie, a potem za plecami linczują, nie próbując już w przyszłości poddawać w krytykę swoich argumentów, jakie padły. Słowo ciałem się stało i zostało między starymi babami.

Koniec dygresji. 

Preferencje Jagody w jakiś sposób wychodzą na jaw - pod dom dziewczyny przyjeżdżają młodzi prawicowcy, ścierają gumy opon swoich motorów i trąbią, wykrzykując przy tym obelgi. We wsi powszechnie wiadome jest (raczej), kto jest za to odpowiedzialny. Bo przecież wszyscy się znają.

Dodatkowo - z racji, że są w podobnym wieku - także wspólnie imprezowali, rozmawiali, a po takich zajściach, gdy odjeżdżali, na następny dzień potrafili iść wspólnie ramie w ramie na protest, tak jakby nic się nie stało. 

Dziewczyna niebędąca outsiderką, żyjącą na łonie wspólnoty nie mogła wiedzieć, czy po kościele nie urządzą jej zbiorowego linczu na oczach innych, czy znowu dadzą sobie spokój i będą jakby nigdy nic przykładnymi obywatelami. Nie jest świadoma, czy wiedzą już wszyscy, czy jeszcze się to nie rozniosło. Taka niepewność ofiary jest gorsza niż świadomość bycia za chwilę nękanym, bo taki kozioł ofiarny nie jest w stanie przygotować się na zdarzenie, przewidzieć kiedy i skąd nadejdzie uderzenie. W dodatku prowokatorzy często są osobami bardziej charyzmatycznymi, których nie jest tak łatwo odprawić do domu argumentami żadnego rodzaju - od tych słownych, na finansowych i materialnych kończąc. Osoba mniej asertywna dodatkowo świadoma tego, że mają oni racje w swoich osądach, jest więc kompletnie osaczona. Nie czuje się bezpiecznie, odwiedzając znajomych (którzy mieszkają być może kilka kilometrów dalej), będąc we własnym domu, idąc do sklepu... Nie ma tam miejsc, których oni by nie znali - barów, galerii handlowych, ukrytej ławki w okolicznym parku. Nie ma dokąd uciec. Nie ma gdzie się schować. A niebawem to się rozniesie... Niebawem dowie się jeszcze więcej osób. A nie skończy się to już nigdy. Nie zapomną. Nie dadzą spokoju.

Dziewczyna w takich okolicznościach cierpi, a że nie chce by sprawa była dalej roztrząsana, licząc na to, że ucichnie, decyduje się nie prosić o pomoc. Zostaje sama. W momencie, gdy słyszy od matki nie mam już córki - standardowy tekst każdego homofobicznego rodzica, to przelewa czarę goryczy. W akcie desperacji decyduje powiesić się.

Pogrzeb, czuwanie, stypa itd. przebiegają, jak nakazują obyczaje. Każdy za zajście wini Daniela, ponieważ to on jest jedynym znanym społeczności, otwartym, dumnym z siebie gejem. Miał on zdaniem innych naciskać na dziewczynę, wmawiać jej, że jest innej orientacji, namawiać ją do tego by brnęła w to. Sytuacja staje się napięta, kiedy matka samobójczyni rzuca się na głównego bohatera z łapami, gdy próbuje złożyć kondolencje. 

Wspomina on, że chociaż Jagoda była wierząca, to nie sądziła, że po śmierci coś ją czeka, a piekło i niebo są na ziemi w ludziach dookoła niej. W ostatnich chwilach życia była więc ona swoim zdaniem w piekle, a wszelkie niebo stało się dla niej nieosiągalne. Ci, których kochała i kochali ją (wraz jej dziewczyną) odeszli dokądś, nie wiedzieli o tym, że zaczął się nieodwracalny proces rozpowszechniania się po wsi prawdy o jej tożsamości lub już odwrócili się.

Rychalski nie wiedział i czuł się winny, że nie zauważył żadnych płynących od niej sygnałów, które miałyby świadczyć o tym, że jest coś nie tak. Wiedząc jednak, że to nie ci, którzy nie wiedzieli o tym wszystkim, doprowadzili ją do samobójstwa, lecz ci, którzy znęcali się nad nią psychicznie. Uznaje jednak, że po trochu winni są wszyscy. Sam bowiem też jest obiektem bullyingu i wie coś na temat bezczelności sprawców i obojętności innych, którzy z czasem dowiedzieliby się bo - jak już podkreśliłem - w małej społeczności wszyscy wiedzą, co się dzieje wszędzie i kto jest za to odpowiedzialny. 

Decyduje się zrobić krzyż z drzewa, na którym znaleziono martwą Jagodę, a następnie odprawić z jego udziałem drogę krzyżową w celu odpokutowania za to, do czego doprowadziło zachowanie i obyczaje panujące w społeczności. Nie chodziło jednak tylko o dręczenie, ale i brak zainteresowania tym, by utemperować tych przyjemniaczków, a samej dziewczynie pomóc pozbierać się, wyjaśnić, że to, że wszyscy się dowiedzą, nie oznacza końca świata. Problemem byłoby to, że mając świadomość, że każdy o niej wie, coś sobie o niej myśli i pewnie wymyśla jakieś paskudztwa, byłby ciężkim brzemieniem, który zarówno ona, jak i jej rodzina nosiłaby do końca życia. I wiedząc, że ona zapewne też zdawała sobie z tego sprawę, Daniel chciał, żeby za takie pieprzenie także przeproszono. 

Ludzie jednak nie są na to chętni. Nic zresztą w tym dziwnego. Nikt nie lubi przyznawać się do błędów. A jak już się przyznaje, to rzadko kiedy szczerze przeprasza, a co dopiero żałuje.

Przychodzi poinformować o tym nawet swojego ojca, który wiedział o orientacji swojego syna od jego siedemnastego roku życia... Czyli, gdy ten miał tyle lat, co zmarła tragicznie Jagoda. Od tamtej pory nie odezwał się do niego ani słowem, ignoruje jego próby zbratania się. Daniel przyzwyczaił się już do takiego stanu rzeczy. Mieszka z babcią, która nie ma z tym problemów. Jednakże przez to, że emocjonalnie dotknęła go śmierć swojej młodszej koleżanki, jego uczucia się ożywiają i wytyka ojcu, że ten może nie potraktował Jagody źle, ale jego owszem. Nie wiemy, jak przebiegał proces wyoutowania się Daniela, ale musiało być to burzliwe.

Ksiądz nie chce go wesprzeć, bo nie wolno mu wynosić na ołtarz samobójczyni. Z kolei spowiadając się w Warszawie, słyszy, że Kościół chce, aby osoby takie jak on żyły w samotności. Ta samotność jednak nie powinna być brzmieniem niemożliwym do uniesienia, bo Jezus również został zesłany na Ziemie sam. 

Gdy już wszyscy mówią mu, żeby zrezygnował ze swojego pomysłu, a jedynymi motywującymi go do podjęcia działania osobami są jego babcia oraz facet z muzeum, dla którego przygotowywał wówczas wystawę. W akcie desperacji, żeby odpokutować, połączonym z niemocą wcielenia w życie swojej inicjatywy decyduje się rozpowszechnić historię Jagody poza środowisko, w którym żyli. Znając media i świat wiedział, że będzie to skandal, za który odpowie własną głową. Jednak dzięki temu, chociaż temat samobójstw wśród młodzieży LGBT zostanie podjęty przez opinię publiczną.

Mówiąc wprost, chciał ukarać mieszkańców za to, że byli dupkami w stosunku zarówno do niego, jak i niej. Za bezczelne obyczaje dwulicowości, plotkarstwa, dręczenia i konwenanse. Wiedział, że zapłaci za to wizerunkiem, ale zdecydował się poświęcić własną głową, aby dostali nauczkę, a przy okazji historia kolejnego młodego człowieka zamordowanego psychicznie nie została pogrzebana wraz z jego trumną. 

Na wystawie zjawia się dziewczyna, która wyzywała Jagodę pod jej domem od lesb itp. Dotknęła krzyża, a potem uciekła. Pojawił się także Paweł, o którym potem trochę opowiem. Daniel zmotywowany tym, a także zdając sobie sprawę z tego, że na wystawę przyszły osoby bezpośrednio związane z tematem decyduje się właśnie tam przeprowadzić swoją drogę krzyżową. Bierze więc swoje dzieło na ramiona i idzie miastem, a za nim podążają obecni na performensie - prawdopodobnie bliscy samobójców lub osoby po próbach odebrania sobie życia. 

Powróciwszy do rodzinnej miejscowości, czekało go to, czego się spodziewał - poruszenie, wykluczenie, wkurwienie. Sołtyska wkurza się na niego za nagłówki prasowe oczerniające jej teren w oczach całego kraju, ksiądz nie chce udzielić mu komunii, pod kościołem następuje jego pierwszy od lat kontakt z ojcem, którym jest wpierdziel, jaki mu zgotował na oczach wiernych. Powoduje to jednak reakcję matki Jagody, która - można powiedzieć zaczęła lincz na Daniela. Współczuje ona mu i w tajemnicy przed innymi i w skruszeniu przychodzi do jego pracowni i ofiarowuje mu bluzę zmarłej dziewczyny. Nie przeprasza, ale przyznaje się do winy, że gdy się dowiedziała o jej orientacji powiedziała - jak już wspomniałem powyżej - że nie ma już córki.

Przy okazji tego wątku omówiłem większość aktów filmu i motywacji bohaterów, ale wciąż nie wszystkie, bo dotyczą one innych wątków. Starając się nie powielać tego, co już zawarłem w tym Wywodzie, rozwinę jeszcze nieco wiochę i Daniela.


Jagoda żyła w otoczeniu kilku wsi, w których wszyscy się znali, wspólnie imprezowali, plotkowali o sobie itd. Tak jak ma to miejsce w typowych miejscowościach, ludzie z jednej strony są dla siebie mili i razem przebywają, ale z drugiej strony myślą swoje - jak wprawieni detektywi zbierają na swój temat informacje i potem osądzają, co z tą osobą zrobią i czy podzielą się tą kolekcją dowodów z kimś, czy zostawią je dla siebie. W takich miejscach jednak w większości brudy wychodzą na jaw nawet zanim zostają zweryfikowane i domysły stają się szybko faktami. Widzimy to w scenie, gdy babcia Daniela rozmawia z nim o rodzicach Pawła. 

To już mówiłem i to ważne przy okazji mówienia o społeczności 

Wszystkie nasze strachy mówią o paru sprawach [...] Drugą życie w małej społeczności, głównie rolników, którzy skarżą się na plagę dzików chorych na wściekliznę, które nie dość, że niszczą ich zbiory, to jeszcze zarażają trzodę chlewną.

I to jest to, na czym się skupimy. Daniel w oczach społeczności był dziwacznym i kontrowersyjnym typkiem, ale przydatnym i przede wszystkim charyzmatycznym - co w filmie było parokrotnie podkreślane:

Każdy za zajście wini Daniela, ponieważ to on jest jedynym znanym społeczności, otwartym, dumnym z siebie gejem. Miał on zdaniem innych naciskać na dziewczynę, wmawiać jej, że jest innej orientacji, namawiać ją do tego by brnęła w to. Sytuacja staje się napięta, kiedy matka samobójczyni rzuca się na głównego bohatera z łapami, gdy próbuje złożyć kondolencje. 

Z drugiej strony jego charyzma i umiejętności były wykorzystywane i pożądane przez mieszkańców. Zrobił on specjalnie na potrzeby rolników rzeźbę na protest, a następnie poprowadził go, blokując główną drogę i przemówił tam, będąc tak jakby wodzirejem tego wszystkiego - mimo że bezpośrednio cała sprawa go nie dotyczyła. 

Później, gdy za utrudnianie ruchu został zabrany przez policję, okazało się, że facet, który zabrał go z miejsca zdarzenia, był synem jednej z kobiet, której zależało na proteście, bo sama była pokrzywdzona. Rychalski zagrał na jego uczuciach, mówiąc, że gdy ludzie dowiedzą się, że to on zamknął Daniela - prowadzącego protest - będą mówili, że o jego matce, jako o rodzicu, który wykochał zdrajcę i nie będzie ona miała życia. Obaj wiedzieli, że tak właśnie by było, bo znali realia panujące w tej społeczności. Zdecydował się więc puścić bohatera wolno. 

Ale po co ten protest? Chodziło o zwrócenie władzy uwagi na dziki, które roznosiły zarazę, która zabijała świnie, a mieszkańcy tracili przez to pieniądze. Państwo nie zajęło się problemem i nie odstrzelili chorych zwierząt, więc właściciele hodowli domagali się zadośćuczynienia za straty, jakie ponieśli na skutek tego zaniedbania. 

Dziki widzimy w filmie parokrotnie. Najpierw ryją w ziemi, szukając pożywienia. Następnie docierają do miejsca śmierci Jagody i tam dewastują - przewracają pozostawione znicze i zdjęcie. Jednym słowem dzikie zwierzęta bezczeszczą miejsce śmierci kogoś niewinnego i - co w moich oczach jest najważniejsze - idąc wciąż na przód, niosą zarazę. Zaraza w moich oczach jest tutaj alegorią nienawiści, a dziki są hejterami i dręczycielami. 

Wracając jednak do stosunku mieszkańców - są oni bardziej przejęci losem swoich świń niż problemem postępującej dyskryminacji, jaka niesie psychiczne zniszczenie. Ta plaga jest jednak przez nich niezauważalna tak jak dla władzy zaraza zwierząt. I jedni i drudzy odwracają wzrok, bo wiedzą, że rozwiązanie problemu - który jest skutkiem obojętności - będzie wiązał się z poniesieniem kosztów. 

Małe mieściny żyjące w swoich klanach uczestniczą w swoim nieskomplikowanym, ale emocjonującym - w jakiś sposób - życiu społecznym, ubarwiając go i czyniąc zawsze bardziej ekscytującym z powodu nieznajomości reszty świata. Przy okazji zrobienia przez Daniela kapliczki na drodze widzimy zacofanie technologiczne, przy okazji wizyty w sklepie i na siłowni widzimy też, że prostota i prowizorka bije tam zewsząd. 

Nic dziwnego, że gdy wielki świat zobaczył ich miniaturową społeczność i pokrył ich hańbą, ich zaściankowość i dulszczyzna, reprezentowana swoim dwulicowym podejściem popchnęła ich do uwieszenia kotów na odpowiedzialnej za to osobie. Żeby było śmieszniej, była to jedyna osoba, która łączyła ich ze światem zewnętrznym, była liberałem, otwartą osobą, niebojącą się życia jako gej. Ktoś taki z marszu powinien być w postrzeganiu takiej wspólnoty obcy i wykluczony. I chociaż tolerowano go w pewnym stopniu to, w momencie, gdy zaczął próbować zaangażować innych w swój pomysł drogi krzyżowej, stał się osobą problematyczną. Stał się kreatorem problemów i zmartwień, a miał tylko zrobić protest rolników i strachy na dziki. No, bo przecież - przypominam - problemem były dziki, a nie powody samobójczej śmierci młodej dziewczyny... 

Widzimy tu rozbieżność wartości, pomiędzy mieszkańcami wsi i miasta, niczym w Weselu Wyspiańskiego. Tolerujemy się i bawimy się obok siebie. Różnicą jest to, że Rychalski doskonale rozumiał to, czego chcą mieszkańcy wsi i starał się otworzyć im oczy, skłonić do zmian w sposobie postrzegania. To jednak jest niestety praca u podstaw, która inicjowana przez jedną osobę - jakkolwiek wybitna by nie była - jest pracą stricte syzyfową.


Co mogę powiedzić o Danielu? Uparciuch z niego. 

Nie wiem, czy gorsze jest ciągłe życie w małej mieścinie odstającej poglądami od poglądów jego i ludzi z jego branży, jak również ciągłe mierzenie się z odrzuceniem przez własnego ojca, czy też może łączenie jakoś wiary katolickiej i bycie czynnym członkiem wspólnoty kościelnej z życiem jako gej. Żeby tego było mało dochodzi tu - w mojej opinii - dramat artysty, który przez jednych widziany jest jako pożyteczny rzemieślnik, a dla innych żyła złota, zaś dla siebie samego jako dusza chcąca przelać swoje uczucia i przemyślenia na swoje dzieła.

Dodatkowo ma on problem podobny do tego, z którym sam się zmagałem niejednokrotnie - bycie w relacji z osobą niewyoutowaną, próbującej za wszelką cenę ukryć się przed światem w swojej szafie. 

Paweł - o którym obiecywałem, że jeszcze wspomnę - jest jednym z chłopaków, który żył w otoczeniu Daniela. Znali się od podstawówki i razem przystępowali do Pierwszej Komunii. Teraz łączy ich w tajemnicy przed całym światem relacja romantyczno-erotyczna. Chłopak jednak panicznie boi się, by nie wyszła się ona na światło dzienne. Jestem zdania, że jeśli to prawda o jego orientacji, a nie Jagody, wyciekła, to jeszcze szybciej niż ona, zdecydowałby się na akt samobójczy. Paweł pomimo bycia czułym i pomocnym dla Daniela, w otoczeniu innych sprawiał wrażenie bycia jedynie jego dalszym znajomym, który na wspólnym ognisku sam z siebie nawet nie był do końca przekonany, czy chce wznieść z nim toastu. Po samobójstwie ich koleżanki także winił on właśnie jego o presje, jaką wywierał rzekomo Jagodę, a także niego samego.

Paweł jest w moich oczach postacią tragiczną. Żadna pomoc, żaden człowiek, ani totalnie nic nie jest w stanie przekonać go do przyjęcia prawdy o sobie. Jest on ofiarą samego siebie, zanim jeszcze ktokolwiek, chociażby pomyślał o nim, jako o homoseksualiście. Dość jednak o Pawle - wróćmy do Daniela. 

Chłopak był osobą zarówno charyzmatyczną, jak i silną psychicznie i pewną siebie, stale dbającą o zgodność ze swoimi poglądami i emocjami, czym różnił się od swojego otoczenia. Coś jednak musiało go takim uczynić, a przynajmniej zahartować go.

Przychodzi poinformować o tym nawet swojego ojca, który wiedział o orientacji swojego syna od jego 17 roku życia... Czyli, gdy ten miał tyle lat, co zmarła tragicznie Jagoda. Od tamtej pory nie odezwał się do niego ani słowem, ignoruje jego próby zbratania się. Daniel przyzwyczaił się już do takiego stanu rzeczy. Mieszka z babcią, która nie ma z tym problemów. Jednakże przez to, że emocjonalnie dotknęła go śmierć swojej młodszej koleżanki, jego uczucia się ożywiają i wytyka ojcowi, że ten może nie potraktował Jagody źle, ale jego owszem. Nie wiemy, jak przebiegał proces wyoutowania się Daniela, ale musiało być to burzliwe.    [...]    pod kościołem następuje jego pierwszy od lat kontakt z ojcem, którym jest wpierdziel jaki mu zgotował na oczach wiernych.

Ojciec łapie go pod kościołem za pokaźny złoty krzyżyk, który nosi on na szyi, a następnie okłada go na forum publicznym otwartą dłonią. Chłopak nie oponuje. Płacze, jednak nie ucieka, ani nie próbuje oddać mu pięknym za nadobne po latach traktowania go jak powietrze. Chciał, by ojciec nareszcie go zauważył. Gdy patrzył w jego oczy po wyjściu z kościoła, Daniel rzucił się mu na szyję. Nie wiem, czy oczekiwał odwzajemnienia. Dostał, co prawda, wpierdziel, ale ten atak był dla niego czymś, czego nie doświadczył od lat - kontaktu z tatą.

Ktoś taki z marszu powinien być w postrzeganiu takiej wspólnoty obcy i wykluczony. I chociaż tolerowano go w pewnym stopniu to, w momencie, gdy zaczął próbować zangażować innych w swój pomysł drogi krzyżowej, stał się osobą problematyczną. Stał się kreatorem problemów i zmartwień, a miał tylko zrobić protest rolników i strachy na dziki. No, bo przecież - przypominam - problemem były dziki, a nie powody samobójczej śmierci młodej dziewczyny... 

Babcia była dla niego podporą i comic reliefem w filmie. Była bezkompromisową kobietą, stojącą murem za swoim wnukiem. Jedyną naprawdę w pełni akceptującą jego dziwactwa i odmienność, a także dodającą mu otuchy osobą w całym filmie. Nawet ksiądz - będący poplecznikiem samego Boga - który do pewnego momentu był mu przychylny, ostatecznie odmawia mu przyjęcia Komunii. Swoje poglądy, a także reputację stawia nad prawem boskim i osądza go; uznaje za osobę niegodną.

Uprzednio szargany uczuciami starał się wciąż dążyć do wyznaczonego - zgodnie z własnym sumieniem - celu i ostatecznie zdecydował się zmienić drogę, bo ta, jaką chciał dojść, okazała się nieprzejezdna. Gdy nie było szans na drogę krzyżową, jaką pragnął zainicjować, kierując się duchową wiarą w odkupienie i ludzką potrzebą zobaczenia żalu w oczach wieśniaków, doszedł do wniosku, że dostaną oni pstryczka w nos. Przewiózł swoje dzieło do Warszawy, gdzie miała ona zostać częścią wystawy, w której tworzeniu uczestniczył. 

Gdy doszło do konferencji prasowej, zorganizowanej z okazji otwarcia ekspozycji, milczał. Nie chciał uczestniczyć w medialnej przepychance między prawicą a lewicą i podjudzać nikogo. Nie próbował dolewać oliwy do ognia kontrowersji, jaką rozniecił, stawiając w galerii krzyż z drzewa samobójcy. Nie zależało mu na byciu awanturnikiem, wiedział już prawdopodobnie, że lokalna społeczność i tak go znienawidzi, za jego wmieszanie świata zewnętrznego w ich wewnętrzne sprawy. Sam umywał ręce od nagłówków, które potem pojawiały się w internecie i faktycznie, nie miał z nimi nic wspólnego.

Po tym, jak zgodził się, by krzyż stał się atrakcją muzealną, za którą mu zapłacono, czyli komercyjnym obrazkiem w oczach organizatora, zrozumiał, jak bardzo jest to pomysł bezczeszczący jego pierwotne intencje. Zdecydował się zażyć Xanax, z którego zrobił uprzednio różaniec. 

Interpretacji zjadania kawałka różańca, żeby ulżyć swoim cierpieniom - być może myśląc nawet o samobójstwie - jest tyle, że mógłbym napisać o tym oddzielny Wywód, a ten już jest i tak długi, więc daruję sobie. Generalnie było to dla mnie wstrząsające. 

Następnie poszedł na przyjęcie, na którym drag queen występuje jako wykonawczyni utworu Jezioro Szczęścia Bajmu. To bardzo wzruszający moment. Niedługo potem łzy napłynęły mi do oczu, gdy parę scen dalej Rychalski idzie miastem, a w tle słyszymy psalm Ludu, mój Ludu, cóżem Ci uczynił. To w moim odczuciu prawdziwe katharsis. 

Na wystawie zjawia się dziewczyna, która wyzywała Jagodę pod jej domem od lesb itp. Dotknęła krzyża, a potem uciekła. Pojawił się także Paweł, o którym potem trochę opowiem. Daniel zmotywowany tym, a także zdając sobie sprawę z tego, że na wystawę przyszły osoby bezpośrednio związane z tematem decyduje się właśnie tam przeprowadzić swoją drogę krzyżową. Bierze więc swoje dzieło na ramiona i idzie miastem, a za nim podążają obecni na performensie - prawdopodobnie bliscy samobójców lub osoby po próbach odebrania sobie życia. 

Najgorsze jest to, że część osób mogła wziąć wystawę Rychalskiego faktycznie jako skok na kasę, uczepienie się takiego tematu, żeby wzbudzić sensację i zdobyć rozgłos. Dlatego od początku wzbraniał się przed tym, żeby krzyż trafił na wystawę. On traktował go bardzo osobiście, był reliktem przeszłości, pamiątką i miał zostać symbolem zmiany ludzi dookoła niego, a nie budzącą kontrowersje figurę pozbawioną głębszej historii. 

To niestety jest problem, z jakim mierzy się każdy dobry artysta, który został już zauważony - robiąc coś osobistego i dla siebie, niektórzy będą chcieli to wykorzystać i najlepiej jeszcze na tym zarobić. A kolejni będą uważać, że taki właśnie był pierwotny zamysł, przez co będą mieli za nic wartości, przekonania i motywacje artysty. Dla społeczności wiejskiej liczyło się, by zrobił fajną atrakcję z okazji protestu, że zrobił fajną kapliczkę przed wjazdem do miejscowości i strachy na dziki. Ostatecznie krzyż z założoną na niego bluzą Jagody zostaje umiejscowiony w miejscu, gdzie wcześniej urzędowały zwierzęta i służy jednocześnie jako straszak i pomnik ku pamięci ofiary szerzenia nienawiści. W ten sposób powstrzymuje zarazę, a w głębszym znaczeniu Bóg staje naprzeciw fali dalszych prześladowań. Wraz z tym, po czasie pojawiły się kolejne krzyże, wszystkie w swoim własnym kolorze i ubrane w części garderoby osób LGBT, które popełniły samobójstwo. Ostatecznie utworzyły tęczę.

Sam tytuł Wszystkie nasze strachy jak zauważyła moja przyjaciółka - będąca ze mną w kinie na tym seansie - nawiązuje zapewne właśnie do strachów na dziki, jednocześnie mówiąc o strachu osób LGBT w małych polskich miejscowościach. Strachu, który pcha do odebrania sobie życia. Strachu, jaki przedstawia nam postawa Pawła. I chociaż ten w ostatniej scenie wraca znów w ramiona swojego kochanka, to wątpliwe jest dla mnie, żeby ich związek miał rację bytu, biorąc pod uwagę, jak bardzo bał się on przyznać do samego siebie. Wiem to z autopsji. Mam nawet bardzo dobry obrazek na tę okazję. Dla mnie bowiem to nie nienawiść leży naprzeciwko miłości, lecz obojętność i strach. Nienawiść jest tuż obok, tak jak już niegdyś pisałem, chociażby nawet w wierszu Life or LieTo twierdzenie bardzo rozpowszechnił film Donnie Darko.

Źródło: We heart it


Na koniec chcę dodać, że osobiście po wyjściu z kina byłem zawiedziony samą postacią Daniela Rychalskiego w filmie. Nie wiedziałem, o co mi właściwie chodzi - o jego dialogi, o grę aktorską Dawida Ogrodnika, czy może o decyzje, jakie podejmował. Zastanawiałem się nad tym, o co właściwie mi chodzi i doszedłem do wniosku, który albo jest moim wymysłem i nadinterpretacją, albo usprawiedliwieniem scenarzysty, a nawet wyniesieniem go na piedestał swego fachu i uznanie jego geniuszu.

Daniel był uparciuchem? Oj tak, ale cel, jaki sobie wyznaczył, stał się czymś więcej niż tylko marzeniem - jego misją. On sam zaś misjonarzem, wojownikiem Jezusa Chrystusa, który to naśladując go, w pokorze przyjął prześladowania i bluzgi, jakie przyszło mu słyszeć, wpierdziel od ojca, odrzucenie społeczne, samotność wraz z opuszczeniem, a następnie bez słów sprzeciwu wobec represji, narzekania na swój ciężki los tudzież niesprawiedliwość, tłumaczenia się ze swoich motywacji bierze krzyż, który najpierw samodzielnie przygotował i idzie z nim, jak jego Pan po to, by przynieść odkupienie tym, którzy nie unieśli jego ciężaru - czyli ciężaru grzechów, jakich się dopuścili. 

[...] spowiadając się w Warszawie, słyszy, że Kościół chce, aby osoby takie jak on żyły w samotności. Ta samotność jednak nie powinna być brzmieniem niemożliwym do uniesienia, bo Jezus również został zesłany na Ziemie sam. 

Rychalski od pewnego momentu pełni tu rolę niemalże naśladowcy Jezusa, który obdarty z godności i najbliższych - gdy Jagoda jest na skraju samobójstwa jeden jego elgiebetek (tak jak to powiedziała jego babcia) na jego rękawie się odczepił, gdy zaś odszedł Paweł, to samo miało miejsce z drugim rękawem. Ostatecznie została przy nim tylko poczciwa babka - niczym Matka Boska, broniąca go przed oprawcami. Sam właściciel wystawy grał tu rolę Piłata, który na swój prosty, ale zgodny z faktami sposób tłumaczył sztukę Daniela przed dziennikarzami (Kapłanami). Ci zaś wydali go tłumowi, który sam wydał osąd skazując go w nagłówkach prasowych na śmierć - bo w oczach mieszkańców swojej miejscowości, po wystawie w galerii, był już martwy - GEJezus w imię odkupienia grzechów popełnił towarzyskie samobójstwo


Komentarze

  1. Najdłuższa chyba recenzja na tym blogu, ale zdecydowanie warta poświęcenia czasu. Moje przemyślenia po filmie były poniekąd podobne, jednak w trakcie seansu mesjanizmu w Danielu się nie dopatrzyłam. Po namyśle kupuję tę interpretację, a czy było to w zamyśle twórców mniej mnie obchodzi - jest to ciekawy punkt widzenia.
    Podoba mi się, jak opisałeś motyw dzików i ich prawdopobną symbolikę - miałam w głowie coś podobnego, ale dopiero Ty mi to zgrabnie wyklarowałeś.
    Bądźmy jak Buszłyk. Róbmy tak z filmami, w których są niedopowiedzenia. Traktujmy je jak pola do interpretacji czy refleksji, a nie jak powody do najeżdżania na scenarzystę. Może nie będziemy mieć racji, ale zamiast strzępić nerwy zrobimy coś kreatywnego. Win-win.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz