Najlepszość Absolutna
Siedzę sobie w kawiarni, bo jakoś tak los chciał, że bardzo okrężną drogą właśnie w to miejsce trafiłem.
Atmosfera jest raczej sprzyjająca jakiemuś głębszemu lub
płytszemu wysiłkowi umysłowemu, bo nie tylko ja, z zebranej tutaj tłuszczy, coś
piszę, czytam, knuję, planuję etc.
Może to zazdrość o tych, co tam w rogu się tulają na
kanapach (i zajmują mi najlepsze miejsca), a może to chujowość sesji (którą
rozdupcam zawodowo), nie wiem, ale nie czuję się tu swobodnie. Myślę sobie, że
jestem zdecydowanie zbyt wybredny (mimo że kawa nie jest zła, a na tak wysokie
standardy kosztowała mnie zaledwie 12zł).
Piszę sobie „Puste Ciała” (które dostaniesz pewnie za parę
dni) i zamiast się skupić nad istotą denności statystycznego człowieka i jego
marnej egzystencji, to rozmyślam o tym, jak perfekcjonizm psuje moje spojrzenie
na… wszystko.
Jak ci już pewnie wiadomo, jestem z tego grona, które zdaje
sobie sprawę z istnienia Boga. Jedynej osoby we wszechświatach, której imię
piszę z dużej litery. Słuchając jednego z zarąbistych kazań, ksiądz powiedział,
że perfekcjonizm jest piekłem na ziemi. Nie będę tu cytować żadnych ewangelii
itp., ale chodzi o to, że w życiu wszystkiego mieć nie możemy za sprawą wielu,
wielu czynników. Ludzie dążą do perfekcji, bo chcą mieć wszystko, albo chcą
mieć „lepiej”. O to w końcu nam wszystkim się rozchodzi, żeby było „lepiej”.
Ale najlepiej nigdy nie będzie i warto to sobie uświadomić już na samym
początku drogi do tego by było lepiej.
Pozwolę sobie przytoczyć przykład, który też i tamten ksiądz
przytaczał, otóż perfekcjonista to taki bokser, który nie stanie do walki na
ringu wiedząc, że dostanie od swojego przeciwnika chociaż jeden cios.
No niestety, ale każdy człowiek na tym padole łez dostał od
życia niejednego kopa, jakby ktoś z nas się poddał przed pierwszym z nich, to
ostatecznie nie osiągnęlibyśmy zupełnie, ale to zupełnie nic. To taka skrajność
perfekcjonizmu, wiem o tym, ale do tego on na dłuższą metę prowadzi. Dzięki
błędom wiemy czego nie robić, uczymy się i wynosimy doświadczenia, które z
pewnością zapamiętamy bardziej niż np. to, co teraz tu piszę.
Jakbym był perfekcjonistą to musiałbym jeszcze sobie tą kawę
posłodzić, wypierniczyć zakochanych z kanapy i najlepiej wywalić też tą blondi
w okularkach. Jak tak sobie myślę, to mógłbym być jak Melvin z „Lepiej być nie
może” (polecam ten film), nie sprawiłoby mi to jakiegoś większego problemu, ale
z drugiej strony, po co mi to? W tym życiu, w tych czasach i w tym kraju nie
doczekam się normalnego rządu, opieki zdrowotnej, tolerancji dla czarnoskórych
gejów ani sensownej pensji. Nic na to nie poradzę, nawet jakbym był na miejscu
„nadprezesa”.
Stop! Kończę politykę, bo to idzie zawsze w złym kierunku
jak już zaczynam zahaczać o ten temat.
Dlaczego mamy tak, że perfekcji się nie osiągnie? Bo byśmy
dostali jeszcze bardziej małpiego rozumu niż mamy. Będąc nieidealnymi mamy
szansę żeby nie być egoistycznymi świniami, albo narcystycznymi bubkami
(chociaż niektórzy i tak się na nich pasują). Możemy docenić innego człowieka,
dostrzec jego piękno, albo talent. A żeby nie było jeszcze większej
niesprawiedliwości niż już jest, to nawet ja nie mogę zostać ideałem. Ani ja,
ani ty, ani ta blondi, chociaż ona wygląda jakby nie była tego jeszcze
świadoma.
Kończąc powoli ten kawiarniany wywodzik, perfekcjonizm to kolejne
gówno w sreberku, pułapka na ludzkie jelenie, stałe, błędne koło, które nie
przyniesie nikomu żadnego zysku. Mimo to doskonalenie się leży w naszej naturze
i powinniśmy dążyć by stawać się lepszymi, mając przy tym świadomość
niemożności osiągnięcia stanu najlepszości absolutnej (lubię to słowo).
Ponarzekajmy sobie, że nie jest tak fajnie jak byśmy chcieli, ale znajmy ten
UMIAR, bo bez niego popadniemy w niekończące się KOMPLEKSY i ZNIECHĘCENIE
życiem i światem. Nigdy nie będzie tak jakbyśmy, ale chuj z tym, cieszmy się, z
małych rzeczy, które nas spotykają, z ironii losu, czarnego humoru naszego
beznadziejnego życia, tego że blondi w końcu się zbiera, a zakochani poszli się
dymać gdzieś indziej, nawet nie wiem kiedy.
Myślę, że jakkolwiek źle by nie było, nigdy nie może być
NAJGORZEJ, tak samo działa to w drugą stronę- jakkolwiek byśmy się nie starali
to nigdy nie będzie NAJLEPIEJ. To może być 99% sukcesu i szczęścia, ale nigdy
100. Bo zawsze coś jest spierniczone, ale tak jest lepiej, bo dzięki temu
będziemy znali trochę pokory i umiaru w samouwielbieniu, które jest rzeczą
prawdziwie paskudną.
Jakby był ktoś idealny to pisałby lepiej ode mnie, wyglądał
lepiej ode mnie i miał lepsze pomysły ode mnie… Co za ulga, że to niemożliwe.
Edytując:
Chciałbym dodać jeszcze, że mówię tu o dążeniu do własnego obrazu ideału. Bo perfekcja jest pojęciem niewątpliwie względnym, dla jednego bowiem anorektyczka jest śliczna, a dla innego świnka lub krówka. Perfekcji dla każdego się na tym świecie nie znajdzie, bo szczęście też każdy chyba widzi inaczej. W wywodzie chodziło mi o perfekcyjność w swoich oczach. Tak.
Edytując:
Chciałbym dodać jeszcze, że mówię tu o dążeniu do własnego obrazu ideału. Bo perfekcja jest pojęciem niewątpliwie względnym, dla jednego bowiem anorektyczka jest śliczna, a dla innego świnka lub krówka. Perfekcji dla każdego się na tym świecie nie znajdzie, bo szczęście też każdy chyba widzi inaczej. W wywodzie chodziło mi o perfekcyjność w swoich oczach. Tak.
Bardzo fajny felieton. Widzę, że nie tylko mòj Wen lubi być zapraszany na kawę.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100%, że 100% nigdy nie może zostać osiągnięte, jako że żyjemy w świecie stworzonym przez kogoś mądrzejszego od nas, a nie w zero-jedynkowym układzie z kluczem odpowiedzi. Nasuwa mi się myśl, że sztuka życia polega na tym, żeby znaleźć jakiś złoty środek pomiędzy dążeniem do nieosiągalnej perfekcji a robieniem wszystkiego po najmniekszej linii oporu "bo i tak nie będę idealny". Na moich pamiętnych lekcjach polskiego w liceum padło pojęcie "eudajmonia".Zdefiniowaliśmy je jako dążenie do bycia jak najlepszym, osiągnięcia pełni szczęścia z uwzględnieniem ludzkich ograniczeń. To chyba w tę stronę powinniśmy iść, mając w głowie, że zawsze pozostaną niedociągnięcia.
Chodzą mi po głowie jeszcze jakieś łacińskie sentencje, ale już kończę filozofowanie. Tak to jest, kiedy uczysz się angielskiej gramatyki opisowej z prezentacji pani profesor nie umiejącej angielskiego, to już się człowiek czuje bossem i się wymądrza :p dobranoc!