#36 Wywód Recenzyjny

Adaptacje książek Kinga są przeważnie uznawane przez widzów za średnio udane. Pomijając „To”, a raczej jego remake z 2017, „Lśnienie”, „Skazanych na Shawshank” i „Zieloną Milę”.  Oba „Smętarze dla Zwierzaków” były średnie, „Podpalaczka” „1408” i „Uczeń szatana” podobnie. „Sekretne okno” było nawet spoko, ale bez szału, „Mgła” z 2007 oraz „Misery” też. „W wysokiej trawie” było już słabe, a nawet nie wiedziałem, że King maczał w tym palce. Osobiście zarówno „Doktor sen”, jak i „To: Rozdział 2” oraz obie wersje „Carrie” były dla mnie fajne — nie rewelacyjne — ale warte obejrzenia. Podobała mi się za to bardzo „Mroczna wieża”, chociaż ludzie zmieszali ją z gównem. „1922” mi się już z kolei zupełnie nie podobało, tak samo jak „Mgła” z 2017.

Osobiście obejrzałbym też filmy z serii „Dzieci kukurydzy”, ale znalezienie ich wszystkich jest praktycznie niemożliwe. „Łowcę snów” oglądałem, ale zupełnie nie pamiętam tego filmu, a to już dużo może mówić, o tym, jaki musiał być charakterystyczny. Na liście filmów, produkcji opartych o twórczość lub pomysły Kinga mam jeszcze bardzo wiele – m.in. „Miasteczko Salem” lub „Czasem oni wracają”, zaś z seriali – „Castle Rock”, „Outsider”, „Marzenia i koszmary” oraz „Pod kopułą”. Spośród starych filmów mogę jednak polecić taki, którego popularność nigdy nie była szczególnie duża, a zarówno porównując go z innymi filmami, jak i książkowym pierwowzorem, mogę ośmielić się nazwać go naprawdę dobrym. „Sprzedawca śmierci” to film z 1993 w reżyserii Frasera C. Hestona, który ma zaledwie kilka minusów, ale za to od cholery plusów, o których warto pamiętać i dla których warto ten film obejrzeć. 


Dlaczego?

Jest kilka nazwisk, które w branży czytelniczej warto znać. Stephen King to król powieści grozy, mieszanych często z fantastyką. Ma dość charakterystyczny styl pisarski – chaotyczny, w swoich opisach wplatający masę dopowiedzeń i wtrąceń z często klimatycznymi anegdotami z życia bohaterów. Te zabawne dygresje bywają często naturalistycznie bezczelne lub paskudne. Przez to przejmujemy szybko punkt widzenia i oceny narratora. 

Od słowa do słowa rzecz śmiesznie błaha może stać się ohydna i żałosna. Ta przewrotność sprawia, że każdy czyn lub przedmiot ma swoją wielowymiarowość. Tego nie da się praktycznie nigdy oddać w filmie. Dialogi i czynności bohaterów muszą być naprawdę dobrze obmyślone przez reżyserów, żeby oddać nastrój niektórych sytuacji. 

Moim zdaniem naprawdę świetnie zagranymi postaciami książkowymi są Nettie oraz Danforth, czyli znerwicowana wdowa z psem, czy impulsywny burmistrz uzależniony od hazardu. Oboje zostali zagrani naprawdę świetnie i oddają ducha swoich postaci ze „Sklepiku z marzeniami". Sam Leland Gaunt, czyli filmowy „sprzedawca śmierci” także dobrze odgrywa swoją rolę, chociaż nie zrobił na mnie aż takiego wrażenia, jak te dwie postaci poboczne. 

Chociażby dla nich warto obejrzeć ten film.


Lekki zarys fabularny:

W miasteczku Castle Rock szatan otwiera swój sklep ze starociami, w którym każdy może kupić jakąś rzecz w zamian za drobną przysługę. Zaczyna się od niewinnych psikusów sąsiadom, jednak te wywołują ciąg przyczynowoskutkowy, który sprawia, że dochodzi do kompletnej rozpierduchy. Każdy bohater ma swoje grzeszki, które są wykorzystywane przez sprzedawcę do wywołania chaosu. Podsycenie niektórych sporów kończy się przekroczeniem niektórych granic cierpliwości i rozlewem krwi. 

To kolejny film, który fajnie pokazuje, jak małymi kroczkami można doprowadzić do katastrofy. 

Osobiście moją ulubioną produkcją tego typu jest netflixowy serial „Trzynaście powodów”, w którym samobójczyni opowiada o powodach, dla których odebrała sobie życie. Zaczyna się od spraw zupełnie niepoważnych, jednak ziarnko do ziarnka zbiera się miarka i dochodzi do tragedii, bo gdy łączą się one z prawdziwie poważnymi wydarzeniami, brakuje już cierpliwości na to, żeby wytrzymać presję i poradzić sobie z wyzwaniem. 

Podobne osaczenie jest widoczne w przypadku Nettie, która od początku filmu i książki pokazywana jest jako osoba na krawędzi swojej cierpliwości. Już od początku obserwujemy ją, zdając sobie sprawę, że już wkrótce z tej miłej zahukanej osóbki wyjdzie tragiczna postać, nieobliczalna dla siebie i otoczenia. Nettie miejscami aż w groteskowy sposób pokazuje, że zaraz nie wytrzyma

Podobnie jest z Danforthem, którego imię napisałem błędnie w tym wywodzie chyba już piąty raz. Gdyby się o tym dowiedział, pewnie rzuciłby we mnie pierwszą rzeczą, jaką miałby pod ręką. Gość wyciąga z kasy miejskiej pieniądze na zakłady wyścigów konnych, a gdy ktoś kwestionuje jego autorytet lub wściubia nos w sprawy finansowe, ten dostaje ataku istnej apopleksji. Od momentu, gdy go widzimy, wiemy już, z jakiego typu człowiekiem mamy do czynienia. 

 Tu nie chodzi o przewidywalność, bo akcja tego filmu akurat przebiega w taki sposób, że po każdej scenie zastanawiamy się, co teraz będzie. Akcja jest nieprzewidywalna, ale to postaci są nam znajome. Niekoniecznie przez to, że są chodzącymi archetypami, które już są nam znane od dziesiątek innych produkcji. Raczej, jak opisałem wyżej, jest to kwestia świetnej gry aktorskiej. 

Świetnego warsztatu aktorskiego nie można też podważyć u głównego bohatera. Jego postać jest już z kolei znana popkulturze, bo to samotny good-guy, glina o twardych poglądach i miękkim sercu, kochający swoje miasto, dający swoim ludziom masę wyrozumiałości, a z drugiej strony mający nieugięty charakter względem tych złych. Obdarza miłością kobietę chorą na artretyzm, co dopełnia wizji idealnego protagonisty.

Swoją drogą jedynym badziewnym momentem w filmie jest diabelskie lekarstwo na ten jej artretyzm. Ten efekt komputerowy wyjątkowo źle się zestarzał. Cała reszta wygląda wiarygodnie... W sumie to mało powiedziane – reszta jest rewelacyjna!

Mimika twarzy jest też doskonale wykorzystywana w przypadku głównego antagonisty, pana Gaunta.

Szatan bowiem potrafi dogadać się z każdym, niezależnie od płci, wieku, zainteresowań, czy charakteru.

Wie, jakie są słabości każdej osoby, z którą się spotyka. Umie poprowadzić rozmowę tak, aby trafić w gusta, i ma właściwe podejście do każdego, kogo spotyka. Dzięki temu potrafi wcisnąć każdemu, jego wymarzone cudeńko, za cenę, która go satysfakcjonuje. To suma poszczególnych, maluczkich uczynków doprowadza do istnej apokalipsy.

Szatańska magia to perswazja, genialna retoryka, umiejętność dopasowania się i przypodobania innym w zamian za nic wielkiego


Film dostał trzy nominacje do nagrody Saturna za najlepszy horror, najlepszego aktora (pana Gaunta) oraz aktora i aktorki drugoplanowych (Danfortha i Nettie). Ta ostatnia otrzymała statuetkę. 

Nie dziwią mnie te nominacje i – jak nietrudno domyślić się z mojego wywodu – sam wytypowałbym tak samo. Dziwne jest to, że ktoś jeszcze lata temu podzielał moją opinię. A ja zaklinam się, że przed pisaniem powyższych rzeczy, nie zaglądałem w zakładkę z nagrodami, i wyróżnienie tych dwóch postaci faktycznie było podyktowane moją personalną opinią.

Film ma ode mnie mocne 9/10 z serduchem. Sprzedawca Śmierci ma już swoje lata, ale bynajmniej nie dzieła to na jego niekorzyść. Uważam, że prócz zastosowania jednego słabego efektu graficznego, nie ma tu słabych stron, a remakowanie całej produkcji, żeby poprawić ten jeden moment, więcej by zaszkodziło, niż pomogło. Przymknijmy oko na szczegóły. 

Następnym filmem, jaki tutaj opiszę, będzie jakiś film, ale nie mam tu niestety mojego excela, więc nie powiem, jaki to będzie film. Ale potem to uzupełnię. Jakiś horror pewnie.  Silent Hill. Wiem, że ten film jest na podstawie serii gier i zazwyczaj tego typu projekty kończą się kiepsko, ale moim zdaniem pierwszy film o Silent Hillu był całkiem fajnym seansem.


Wszystkie recenzje można znaleźć TUTAJ

Komentarze