Sens życia wg Buszłyka

 

Dawno mnie tu nie było, chociaż tylko w praktyce. Teoretycznie zawsze otwierając przeglądarkę mam przypiętą kartę z panelem bloga, żeby z byka wbić w "nowy post" i napisać coś. Tym razem faktycznie tak zrobię. 

Rano postanowiłem sobie, że nie będę włączał kompa i skupię się na czytaniu, rysowaniu, czy innych ambitnych czynnościach. Przez to, że soundtrackiem moich ostatnich dni jest "Teenage Dream" Katy Perry z 2012, a w szczególności piosenka The One That Got Away, jakoś tak zacząłem myśleć o tym co już przepadło. W swoim zeszycie (który tak jak zakładka bloga w przeglądarce) czeka i nigdy nie może się doczekać na to, żebym zapisał w nim coś istotnego, zapisałem parę dni temu parę tych spraw, które spierdoliłem. Na tej stronie zrobiłem odnośnik dalej i tam zapisałem sobie: "Marzenia, które kiedyś miałem i dalej bym je miał, gdyby nie to, że już nie cofnę czasu". To coś innego. Coś co spierdoliłem da się jeszcze naprawić jakkolwiek, albo poprawić. Marzenia, które przepadły przez upływ czasu to coś innego. Tak jak zobaczenie katedry Notre Dam w całej okazałości... No, z powodu pożaru sprzed (chyba) dwóch lat to tak jakby niewykonalne. To akurat nie znalazło się na mojej liście, ale - w myśl piosenki Teenage Dream - pierwszy wpis dotyczył tego, jak zawsze (dziś też) jara mnie myśl o tym, że wychodzę sobie ze szkoły ze znajomymi, a tu pod budynek podjeżdża samochodem mój chłopak i trąbi na mnie, żebym wsiadał. Wiem, że to tylko dla szpanu itp. ale aż się uśmiecham na myśl o tym, jak to kiedyś było i jak bardzo chciałem tego doświadczyć. No dziś mam już - o zgrozo - prawie 25 lat i raczej nie wrócę do gimnazjum, w którym się to marzenie zrodziło.

Potem na liście wylądowało parę innych rzeczy związanych z świętej pamięci ludźmi, ale nie to ma być tematem tego wywodu. To tylko geneza i przydługie wprowadzenie do tego, co chcę powiedzieć. 

Po tym jak listę zamknąłem (na ten moment więcej nie pamiętam) zerknąłem na listę swoich rzeczy do zrobienia i jako najważniejsza od września ubiegłego roku, widnieje tu pozycja "znaleźć sens i chęci do życia", bo niestety nie bez powodu straciłem prace i nie piszę nic... Od OŚMIU już miesięcy uznałem, że ja tak naprawdę żyję tylko po to, bo tak... Nie mam ambicji, pragnień, chęci do niczego, ani marzenia, które by mi dawało siłę. Straciłem ukochanego, wiarę, wielu bliskich, prace marzeń itd... I zostałem z myślami (jak powyżej) z tym co spierdoliłem.

I zacząłem myśleć po raz kolejny, co może stać się sensem mojego życia i jakoś wypełnić je, nadać mu kolorów i sprawić, że po pierwszym przebudzeniu się rano będę chciał wstawać. Kiedyś była to szkoła, pisanie, zadzwonienie do chłopaka, siedzenie w social mediach, granie. Wiem, że kilka z tych pozycji to nie jest najlepszy powód do tego, żeby rzucać się na to od razu po otwarciu oczu, ale to zawsze było lepsze niż niechęć do obudzenia się i kładzenie się spać w randomowych momentach, bo i tak nie ma się większej ochoty na nic innego. Czy uzależnienie od gier, mediów społecznościowych albo innych ludzi to coś lepszego niż brak sensu w życiu? Dziś myślę, że tak. Wiesz, po ośmiu miesiącach (dziś policzone więc będę to podkreślać na każdym kroku) kiedy nie chcesz wstawać, a bycie pijanym, na nadwyżce leków antydepresyjnych albo spanie to jedyne co sprawia, że jest względnie ok, to perspektywa posiadania sensu chociażby tak dodupnego, jak granie na kompie to serio coś czego mogę pozazdrościć. 

Jak byłem w gimnazjum i miałem swoje pierwsze poważne myśli autoagresywne to przy życiu trzymało mnie.... dokończenie książki. Serio. Z perspektywy czasu wiem, że to co wtedy pisałem to kompletne grafomaństwo, ale serio, to grafomaństwo było dla mnie jedynym powodem, żeby jeszcze ze sobą nie skończyć. Żałosne, ale i piękne.


Jestem już od paru lat na terapii i główną konkluzją jest to, żeby uniezależnić się od innych ludzi, a w szczególności od swoich związków, które zazwyczaj były moim paliwem do życia. Wykluczając ten czynnik właściwie stwierdzam, że pomimo prób dbania o siebie i dogadzania sobie, no niestety nie umiem uczynić tego swoim sensem życia. Może ktoś inny umiałby wstawać rano tylko po to, żeby już zacząć cieszyć się przebywaniem samemu ze sobą, ale mi jakoś nie sprawia to radości. Jestem już sobą zmęczony. 

Fajnie jest mieć sens w życiu, bo pamiętam jak to jest, ale przez to, że ostatnie osiem miesięcy staram się znaleźć u siebie jakikolwiek i nic z tego nie wychodzi to dochodzę do wniosku, że życie nie ma sensu. To jest stwierdzenie, które pewnie każdy słyszał już nie raz od kogoś załamanego, ale ja tu mówię o czymś innym. To już jakaś prawda o życiu i filozofia rodem z jakiegoś Nietzschego albo Schopenhouera. 

Marzenia albo pasje wypychają nas do przodu i sprawiają, że nam się chce. Z perspektywy czasu dochodzimy do wniosku, że lwiej części z nich z różnych powodów nie udało nam się spełnić, ale - stety lub niestety - żyjemy dalej i mamy kolejne marzenia lub pasje, które mają dziś dla nas znaczenie. Ale mają to znaczenie dziś. Jutro może pierdolnąć z nieba bomba atomowa i nagle inne rzeczy zaczną mieć znaczenie. Wtedy może chociaż byłoby w życiu co robić. Mniejsza o bombę atomową, bo się rozmarzyłem.

Kiedy ja próbowałem nadać swojemu życiu znaczenia miałem parę sposobów:

1. Szukanie i nastawienie się na coś istotnego i faktycznie wartościowego np. chcę żyć dla wiary, dla rozwoju, dla sztuki itp. 

2. Niech mnie poniesie wiater i gdzie mnie poniesie to pójdę. Jestem wolnym człowiekiem i każdy dzień dla mnie jest sensem życia samym w sobie. Każdego dnia może spaść na mnie coś, co mnie wypełni - mi pozostaje bycie otwartym

3. Cokolwiek kurwa błagam. Praca? Sprzątanie? Chociażby granie w bezsensownego lola, albo oglądanie anime od świtu do nocy. 

Ostatecznie ani planowanie, ani los, ani chwytanie się czegokolwiek nie sprawiło, że poczułem, że jestem bliżej spełniania się. 

Wydawać się by to mogło dziwne, ale w pędzie świata (pisałem o tym na Wywodach już wielokrotnie) ludzie nie myślą, o tym za czym podążają i jaki jest tego sens. Przez koronawirusa świat zwolnił, a ja dodatkowo jeszcze zwolniłem przez nawrót depresji, która kiedyś dawała mi chociaż weny do pisania wierszy, a dziś daje mi dosłownie NIC. Miałem więc dużo czasu na myślenie o sensie życia. Osiem miesięcy bez celu. 

Szwendanie się to tu to tam. Poznawanie nowych dziur na osiedlu zbierając pokemony w Pokemon Go.

Stwierdziłem, że przyjemność sprawia mi leżenie w wannie i szorowanie pumeksem stóp. Więc robiłem to i wciąż to robię, ale to trochę za mało żeby uczynić to "tym co sprawia, że chce mi się rano wstawać".

Praca była spoko, ale no moja efektywność była tak żałosna, że no niestety byłem z czasem bezużyteczny. 

Po cholerę więc wstawać? Za parę lat pomyślę sobie ile kolejnych marzeń zaprzepaściłem przez to, że czas mi uciekł... Ale czy będzie mi ich żal, jak tych, które miałem, gdy byłem młodszy? Wątpię, gdy dziś o tym myślę.

Dochodząc do końca - stwierdzam, że życie nie ma sensu. I pocieszę cię - twoje też. Ani praca, ani ambicje, jakie masz, ani pomoc innym, ani rozwój, czy zmienianie świata na lepsze.

Wystarczy dostać takiej depresji jak ta moja i nagle jesteś w stanie znaleźć więcej powodów na to, że twoje życie nie ma sensu, niż na to, że to co robisz ma znaczenie. 

Piękne jest jednak łudzenie się, że jest inaczej. Życie dla tych małych rzeczy, jak pójście na siłownie, albo oczekiwanie na to, że po szkole przyjedzie po ciebie samochodem twój chłopak (którego nie masz, albo który nie ma samochodu, albo który się wstydzi, albo który nie ogarnia nigdy kiedy kończysz zajęcia mimo, że powtarzasz mu to setki razy). To jest spoko. Chciałbym tak dziś czegoś chcieć, ale ani pójście na koncert, które sobie już ogarnąłem, ani wyjazd na wakacje ze znajomymi, ani kurna nic innego nie sprawia dziś, że jakby Bóg stwierdził dziś, że znikam z tego świata to nie wzruszyłbym ramionami z obojętnością. Myślę, że ty coś byś znalazł. Zacząłbyś machać rękoma i jęczeć Ale ale kurde no ale ja jeszcze muszę pojechać do Egiptu zobaczyć sfinksa i zabrać dziewczynę do tej restauracji, jak już to otworzą, a no tak, miałem się jeszcze oświadczyć.

Ale powiem ci, że to nie ma znaczenia, serio. Ja myślę, że życie nie ma sensu nawet wtedy kiedy ma, wzniosły albo chociażby taki chwilowy i żałosny. Nie wiem na ile to uzasadniłem, ale po ośmiu miesiącach obserwacji i szukania stwierdzam, że nie ma. i kropka. .


Komentarze

  1. Zależność w środowisku gejowskim - im więcej uprzywilejowania (chłopacy, związki) tym więcej jojczenia i depresji*.

    *bezobjawowej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widać, że w dupie byłeś - gówno widziałeś - gówno wiesz - gówno rozumiesz

      Usuń

Prześlij komentarz