Rozdział 10.1 - Zaskoczenie
[Już czas!] – Odezwał się Netol.
Lun spojrzał odruchowo za siebie. Zachód. Niedługo zacznie się ściemniać i będzie to doskonała pora
na trening władzy nad wodą. Władzy w
stopniu zaawansowanym!- jak zwykł ją nazywać Netol. Nikt nie wypatrzy wtedy
szwendającego się po brzegu zatoki Luna. Nie chciał sprowadzić na siebie
niepotrzebnej uwagi Yesoka, im mniej ten pasożyt o nim myślał, tym lepiej.
Plan ich był taki by każdego wieczora trenować. Bo nawet mistrz
potrzebuje niekiedy treningu.
[Chwilka…] – Odparł Lun jeszcze raz upewniając się, że zamknął
drzwi do swoich pokoi, na wypadek niezapowiedzianej wizyty swojego ulubionego ministra. – [Gotowe. Możemy
lecieć!]
Lun przez ostatnie dni opanował wręcz perfekcyjnie umiejętność
unoszenia się na wilgoci powietrza. To jednak, zdaniem Netola, był dopiero
początek.
Lun skumulował wodę z powietrza i uniósł się na niej wylatując
przez okno wysoko nad Cenot. Gdy był już nad chmurami i nikt nie miał szansy na
to by go dostrzec szybował powoli podziwiając popołudniowo-wieczorne niebo.
[Jeszcze wiele razy je zobaczysz] – Ponaglił go Netol. – [
Przesadna ekscytacja tym widokiem teraz spowoduje, że później stanie się on dla
ciebie nieznośnie nudny.]
Miał racje. Chociaż czy niebo widziane z takiej perspektywy może
się kiedykolwiek znudzić? Z drugiej strony nie warto się przesadnie wczuwać.
Lun zaczął więc powtarzać sobie w myślach technikę oddychania pod wodą, czyli
to czego nie lubił najbardziej. Ta umiejętność mogłaby być cholernie pożyteczna
podczas przyszłych morskich wypraw. Gdyby
w końcu udało się ją opanować.
Nim się obejrzał już nadleciał nad brzeg morza. Było już
ciemnawo, niedługo miała nadejść pora jesieni i dni stawały się krótsze i
ciemniejsze niż zazwyczaj. Dla Władcy Wody były wystarczająco długie i nudne,
więc długi czas jesiennego mroku bardzo mu odpowiadał.
Wchodząc do wody wolał najpierw utworzyć bąbel powietrzny
dookoła siebie. Dla bezpieczeństwa. Zszedł w nim na samo dno i przeszedł pewien
dystans by oddalić się od plaży na wypadek plażowych spacerowiczów mogących
zakłócić jego trening.
[Przede wszystkim pamiętaj, żeby się nie bać.] – Napomniał go
Netol ciepłym i spokojnym głosem zatroskanego przyjaciela. Potrafił być
porywczy, ale jednak to zdawało się nie być prawdziwą esencją jego natury w
przeciwieństwie do spokoju i opanowania.
[Nie mam się czego bać.] – Zapewnił go Lun.
Władca Wody był dziś w pełni sił. Zaangażowany, ambitny i gotowy
do pracy. Jego przyjaciel z kolei zdawał się być jakiś przygnębiony. Być może
miał jakiś powód, jednak Lun nie chciał póki co pytać, o co chodzi. Wolał w
pełni skupić się na ćwiczeniach, a dopiero po nich dowiedzieć się, co jest
grane.
[Tu chyba będzie dobrze. Zacznijmy.] – Odezwał się Netol.
Zatrzymał się. W wodzie nie było widać niczego. Ani ryb, ani
wodorostów. Zewsząd otaczała go ciemność. Wypuścił wodny bąbel nabierając
ostatniego wdechu. Skupił się na drobinkach wody i utworzył barierę wodną przy
swoich ustach. Pełen spokój i relaks.
Wciąż jednak wybieranie powietrza spomiędzy kropel wody stanowiło spore
wyzwanie. Pracochłonne i praktycznie niemożliwe by złapać na tyle dużo
powietrza do zaspokojenia głodu swoich płuc.
[Spokojnie, przyjacielu.] – Rzekł kojącym głosem Netol
wyczuwający stopniowe napięcie w głowie Luna. – [Nie denerwuj się, bo wtedy
będzie ci jeszcze ciężej. Oszczędzaj tlen, póki jeszcze tego nie opanowałeś.]
Lun zamknął oczy i wyłączył myślenie, skupił się tylko na
oddechu. Jakby był tylko on i czarna toń dookoła niego. Po chwili poczuł jak
serce uspokaja się i zwalnia. Wtedy wziął pełny, głęboki wdech wprost z wodnej
bariery przy ustach. Następnie przytrzymał w płucach i wypuścił nosem.
Udało się! Ucieszył
się w głębi duszy. Potrafię to zrobić!
[Mówiłem ci! Wiedziałem, że dasz radę!] – Triumfalnie wyrzucił
Netol. – [Jeszcze tylko parę treningów i uda ci się nabrać w tym wprawy. Póki
co w pełnym skupieniu i bezruchu potrafisz wziąć jeden pełny wdech. Dążymy do
tego, żebyś podczas pływania produkował sobie z łatwością tyle powietrza, ile
będzie ci potrzeba.] – Upomniał go. – [Jednak to już pierwszy wielki krok.
Brawo!]
Lun znowu skupiony na barierze i znów wpuścił przez nią świeże
cząstki powietrza, tym razem jednak nie starczyło nawet na pół pełnego wdechu.
[Musisz zmienić miejsce, lub wodę w swoim otoczeniu na świeższą.
Najlepiej z góry, bo tam jest lepiej dotleniona.] – Poradził mu.
Posłuchał instrukcji i przywołał trochę wody z samej tafli
morskiej tuż pod barierę na ustach. Oddzielanie od niej tlenu było faktycznie o
wiele prostsze, bo było go więcej. Netol miał racje.
[Lunie?]
Już miał mu odpowiedzieć, gdy z przerażeniem stwierdził, że to
nie jest głos Netola, tylko czyiś inny, zupełnie mu nieznany, głos. Wziął
ostatni wdech po którym wynurzył się. Ktoś chciał się z nim połączyć. Usiadł na
tafli morskiej zamrażając ją delikatnie w lód. Zamknął oczy i skupił się na
obcym głosie wewnątrz głowy.
[Tak? Co się stało?]
[Mówi Sesav, Władco Wody.] – Jego akcent wskazywał na południowe
pochodzenie.
[O co chodzi?] – Spytał delikatnie zniecierpliwiony.
[Prowadzę wraz z grupą badaczy wykopaliska na południu pustyni
Kmiszu.] – Wyjaśnił. Na te słowa serce Luna przyspieszyło. Wziął kolejny
głęboki wdech czując jak zaciska mu się żołądek.
[Rozumiem. Jakieś postępy?] – Przez ostatnie dni zupełnie
zapomniał o poszukiwaniach medalionu. Okazało się jednak, że trwały one w
dalszym ciągu i…
[Tak. U podnóży góry Kmi, pod polami uprawnymi znaleźliśmy
kompleks co najmniej trzech budynków wykonanych z bardzo dziwnego, świecącego w
ciemności kamienia.]
To nie mogła być pomyłka.
Nie może być kiedy pojawiają się kamienie świetlne.
[To duże budowle? Pojedyncze czy oddzielone od siebie?] – Pytał
w przejęciu Władca Wody.
[Nie wiemy, dotarliśmy dopiero do samych dachów. Pola są duże,
możliwe, że znajdziemy tu tego więcej.]
[Rozumiem.] – Przejęcie nasiliło się. Być może znajdą tam coś jeszcze?
[Dzisiaj dołączył do nas archeolog ze stolicy by dokładniej
ocenić te znalezisko. To właśnie on zasugerował poinformowanie cię o tym
odkryciu. Twierdzi, że historycznie ani kulturalnie nic takiego tu nie
powstawało.] – Sesav tak samo był przejęty jak i Lun. Prawdopodobieństwo na
znalezienie tam czegoś takiego graniczyło z cudem. Najpewniej był zwykłym
mieszkańcem kmiszańskiej wsi, który wraz z ziomkami stwierdził, że postara się
czegoś poszukać i raptem przyniosło to efekty. Chociaż kimkolwiek by on nie
był, na jego miejscu chyba każdy byłby niesamowicie podekscytowany. W Lunie
zapłonął na nowo ogień nadziei.
[Fantastycznie. Poinformujcie o tym wszystkie pobliskie grupy
badawcze. Ja zaraz skontaktuję się z Instytutem Kultury Kmiszu i podam im twoje
imię, więc bądź gotów do przekazania im dokładnej lokalizacji.] – Powiedział
wzniosłym tonem Lun. Starał się zachować powagę, jednak nie był w stanie ukryć
radości i zaskoczenia z niespodziewanych owoców poszukiwań.
[Dobrze, Władco Wody.] – Odpowiedział Sesav po czym połączenie
urwało się. Lun zamroził mocniej powierzchnie morza i zaczął po niej chodzić w
tą i z powrotem.
Szybko skontaktował się z Instytutem, tak jak obiecywał. Miał
tam znajomego w sekcji kulturalnej. Był
to też na nieszczęście znajomy Yesoka, ale no co poradzić.
Od razu po tym entuzjastycznie zawołał w głowie:
[Netolu! Słyszałeś to?]
Ku jego zdziwieniu odpowiedziała mu głucha cisza. Nie czuł nawet
minimalnej obecności przyjaciela. Delikatnie się strapił, ale już zaraz zajął
się ponownie sprawą medalionu. Przypominał sobie w głowie kolejne imiona
poszukiwaczy, którzy się z nim kontaktowali i kierował ich do Sesava. Pojawiła
się realna szansa na wolność. Pojawiła się szansa na zdobycie czegoś czego
nigdy żaden Władca nie miał- niezależności.
Wieczór ten okazał się bardziej udany niż początkowo się tego
spodziewał. Oprócz poprawy umiejętności oddychania pod wodą, być może udało się
zdobyć informacje o położeniu przedmiotu, który uwalnia go z 200-letniej męki w
Cenocie.
Mimo to, gdzieś głęboko w głowie pojawiał się cień zmartwienia o
Netola, który milczał. Wcześniej był jakiś
taki niemrawy i zamyślony.
Zabawne, że jednak po tym, co miało miejsce Lun ostatecznie
zaufał mu. Ten człowiek potrafił go przekonać do siebie i doskonale go
rozumiał. W pewnym stopniu stał się nawet jego mentorem. Dobrze było po tym
czasie niepewności i samotności mieć w pobliżu kogoś przychylnego i pomocnego.
Nie znali się długo, ale kogo innego Władca Wody, w swojej sytuacji mógł
jeszcze nazwać „swoim przyjacielem”?
Nikogo. I to już od przeszło dwustu lat.
Komentarze
Prześlij komentarz