Rozdział 8.2 - Obcy
Biała postać na tle nicości była już
przez Rotha znana.
- Moje gratulacje, udało ci się! Dotarłeś
do zamku. - Uśmiechnął się złotooki.
- Dotarłem, ale co dalej? Mam chronić
jakiegoś króla? O to chodzi? - Mężczyzna zaśmiał się.
- Król to trochę za dużo powiedziane,
ale tak- musisz chronić tego człowieka i skłonić go do pomocy.
- Książę? – Dopytywał mężczyzna, na co
biała postać zmieszała się. - To książę Urlanu?
- Nie.
- Mam przekonać go do pomocy komuś? -
Zapytał śmiało Roth.
- Współpracy. Szalony człowiek zapragnie
niebawem zniszczyć świat, a wy musicie go powstrzymać.
- Jak tego dokonamy?
- Ty osobiście tego nie dokonasz. Ty
niestety jesteś tylko pionkiem w tej morderczej grze.
- Nie rozumiem.
- Przepraszam cię, ale nie musisz. –
Posmutniał. - Żądzą tym światem siły potężniejsze od woli i broni palnych. To
ludzka nienawiść i chciwość, które
przysłoniły wartości szlachetności i altruizmu.
- Czy jeden człowiek może zniszczyć
świat?
- Może...
- Nie można go powstrzymać? Gdzie on
jest?
- Nie zabijesz go. – Zgasił Rotha. - Jest
już za późno. Zanim rozpoczniesz jakiekolwiek działanie musisz zaczekać.
- Na co?
- Przeczekaj jego... - Pojawiła się
sylwetka widzianego wcześniej, rudowłosego nastolatka. - Strzeżcie się go, bo
on was wszystkich zabije bez zawahania, jeżeli tylko go zignorujecie.
- Nas?
- Ciebie, tego, kto mieszka w twierdzy
oraz waszych przyszłych sojuszników, którzy niebawem przybędą.
- To przed nim mam chronić tego…
księcia? – Wybadał.
- Tak. - Uśmiechnął się jeszcze raz.
- Kim ja jestem? Czy mam rodzinę?
- Jesteś Roth. Roth z gór Urlanu,
przecież wiesz.
- Wiem, ale... - Roth poczuł jak
tajemniczy człowiek kładzie mu rękę na ramieniu, po czym znika.
Otworzył oczy. Leżał związany na
podłodze w jakiejś sali. Znów niczego się nie dowiedział, prócz tego, że jego
przypuszczenia dotyczące mieszkańca twierdzy, były prawie słuszne. Mam chronić księcia. Wchodząc na schody
prawdopodobnie wpadłem w jakąś pułapkę i musiał wziąć mnie za intruza Jakby na
to nie patrzeć- jestem nim. Rozejrzał się po pomieszczeniu i siłą woli przywołał
nóż leżący nieopodal na stoliku. Rozciął więzy i wstał. W niewielkiej izbie
znajdowały się różnego rodzaju sprzęty i narzędzia. Drzwi wyjściowe były
zamknięte.
Roth skupił się i kazał zamkowi otworzyć
się. Bardzo bolała go głowa i użył przez przypadek zbyt wiele siły i drzwi z
hukiem wystrzeliły z zawiasów. Roth wiedział, że taki hałas musiał zwrócić
uwagę ewentualnych strażników, więc zaczął biec korytarzem na ślepo. Otworzył
byle które drzwi i wszedł do pokoju z łóżkami i szefami. Wszedł do jednej z
nich, skulił się w kącie, przykrył futrem i nasłuchiwał kroków.
Było ciemno, wokół cisza. Futrzana
powłoka była ciepła, w dodatku bardzo szybko naelektryzowały się od niej włosy
Rotha, po chwili więc ściągnął ją i przyłożył ucho do drzwi...
Nic.
Uchylił szafę chcąc rozejrzeć się po
pokoju czy jest bezpiecznie. Sypialnia jednak mu się nie pokazała, zasłaniała
ją stojąca przed wejściem postać w brązowej szacie. Zakapturzony człowiek
złapał Rotha za koszulkę i wyrzucił z szafy. Moc wyrzutu była bardzo duża, więc
niewątpliwie nieznajomy pomógł sobie sporą dawką siły woli. Roth leżał na
dywanie i się nie ruszał. Czekał. Zamknął oczy i siłą woli chciał chwycić za
metalową klamkę i wybiec, jednak gdy tego spróbował, ból znany mu z poręczy
schodów znów go zaatakował, tym razem na szczęście z o wiele mniejszą mocą,
przypominał bardziej paraliż. Nieznajomy bezszelestnie zaczął przechadzać
się po pomieszczeniu, okrążając Rotha.
- Jesteś szpiegiem, wieśniakiem, podróżnikiem,
politykiem? Skąd pochodzisz? - Spytał ze zdenerwowaniem. – Jak tu trafiłeś?
- Nie, panie. Pochodzę z pustyni.
- Kto cię przysłał? Jak do cholery tutaj
wszedłeś? - Pytał wciąż zniecierpliwiony.
- Jakiś człowiek. Zobaczyłem go we śnie,
był ubrany w białe szaty i miał siwe włosy. To on pokazał mi ścieżkę w górach,
mam pana chronić, wasza królewska mość. - Rzekł szybko Roth. Miał bowiem
praktycznie pewność, że to osoba jest owym księciem.
- Człowiek ze snu? - Zdziwił się. –
Żartujesz sobie ze mnie?!
- Nie! Przyrzekam!
- Dość! Gadaj, czego chcesz?!
- Mam misje chronić pana.
- Mnie? Sam siebie nie potrafisz dobrze
ochronić przede mną, a chcesz MNIE chronić?!
- To może brzmi niedorzecznie, ale...
- To owszem brzmi niedorzecznie! –
Przerwał. - Jak się tu znalazłeś?
- Ścieżką w górach, przez tunel za
wodospadem i dróżką do lochów.
- Zgubiłeś się czy jesteś szpiegiem?
Pytam ostatni raz i radzę ci dobrze się zastanów zanim odpowiesz.
- Panie... - Postanowił się podnieść by
udowodnić swoje, dobre intencje. -... ja cię nie okłamuję. - Ukląkł na prawe
kolano, a prawą pięścią uderzył się w pieś. – Zaklinam się, książę, jestem tu po
to by ci pomóc. Nieznajomy mi człowiek przysłał mnie aż tutaj, zaprowadził
wprost do tej twierdzy i kazał chronić z całych sił. Nie śmiałbym cię okłamać,
chociaż nie wiem kim jesteś i kim jestem ja sam. - Roth nie podniósł głowy, bał
się spojrzeć w oczy nieznajomego. Nastała chwila ciszy.
- Mnie nikt nie odwiedza i nikt nie mógł
wiedzieć, że tu jestem.
- Nie podważam tego, mówię po prostu to,
co widziałem. Jestem tu tylko z tego powodu. - Roth słyszał nerwowy oddech
człowieka w tunice. Był zmieszany, wydawał się trochę przestraszony.
- No w porządku. - Powiedział, wciąż z
nieufnością w głosie. - Wstań, bo czuje się nieswojo. - Roth powoli podniósł
się i stanął przed obliczem księcia, z wzrokiem wciąż wbitym w podłogę. - A kim
ty jesteś, posłańcu? Albo może powinienem nazywać cię swoim „obrońcą”? –
Parsknął się.
- Zwę się Roth. Straciłem wspomnienia i zupełnie
nie pamiętam kim jestem. Przypominam sobie tylko tyle, że obudziłem się na
pustyni, potem idąc górami Urlanu doszedłem do wybrzeża. Tam usnąłem i objawił
mi się ów mężczyzna. Mówił on o misji i ochronie pana, wasza wysokość. Pokazał
ukrytą drogę, którą niezwłocznie się udałem. Tak właśnie się tu znalazłem. -
Nastała kolejna chwila głębokiej ciszy po której Roth usłyszał westchnięcie.
- No już w porządku...
- Ja wiem, jakie to niewiarygodne, ale
proszę mi zaufać.
- Wiem, że nie kłamiesz. Bardziej martwi
mnie to, po co ty tu jesteś. Nic mi tu nie grozi. - Powiedział spokojnie, po
czym przysunął rękę w stronę Rotha, zapatrzonego w dywan. Koniuszkami palców
dotknął jego podbródka, unosząc go powoli do góry. - Nie bój się mnie, nie
zrobię ci krzywdy.
Roth spojrzał w oczy księcia, były
złote, prawie jak u człowieka ze snu, jednak przechodziły nieco w zieleń. Jego
osoba… była wręcz porażająco przystojna. Miał przyjazną twarz, choć przez jej
męskie rysy wyglądała trochę groźnie. Zdjął kaptur i odsłonił swoje, krótkie,
brązowe włosy. Wyglądał na odważnego mężczyznę. Niewątpliwie takim właśnie
mężczyzną był.
- Jesteś w takim razie moim gościem,
Rothcie. - Uśmiechnął się lekko książę.
- Ależ skądże! Proszę sobie nie zawracać
mną głowy.
- Przebyłeś długą i wyczerpującą drogę
by tu dotrzeć, zasługujesz na odpoczynek. Wiedziałbym gdyby groziło mi
jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Jesteśmy tu całkowicie bezpieczni i całkiem
sami. Chodź ze mną, zjedzmy coś.
- Nie mógłbym...
- Mógłbyś, możesz i udasz się. -
Nalegał. - Nie jestem typem nadmiernie kulturalnego człowieka więc darujmy
sobie te ceregiele, ale jako, że jesteś pod moim dachem, nie możesz mi odmówić.
- Owszem. - Uśmiechnął się zawstydzony
Roth. Atmosfera nieco się rozluźniła.
- Chodźmy! - Książę ruszył
bezszelestnie, otworzył drzwi i zaczął iść korytarzem. Roth szedł parę kroków
za nim. Przez całą swoją podróż do twierdzy jadł zaledwie trzy razy.
Moją misją jest obrona tego człowieka... Mam za niego
oddać życie? Oby mój trud zaowocował chociaż zaufaniem z jego strony. Może
niedługo zrozumiem, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego na mnie spadła ta cała
odpowiedzialność. - Myślał Roth.
Komentarze
Prześlij komentarz