Rozdział 6.2 - Odkrycie
Ścieżka
się skończyła, a z powodu deszczu skończyła się również ładna pogoda. Roth stał
pod metalową kratą w ścianie skalnej, był to jakiś rodzaj bramy. Najprawdopodobniej wejście do lochów.
Skupił się na metalowych kratach i
kazał im podnieść się do góry. Ciężkie wrota lochów zaczęły się unosić. Roth
usłyszał, jak w skalnej ścianie poruszają się łańcuchy zwalniające mechanizmy i
brama otworzyła się już sama do końca. Mokry od deszczu Roth, zaczął iść
ciemnym tunelem, który pojawił się za bramą. Z boku, w ścianie, była pochodnia.
Wziął ją, potarł znów znalezione wcześniej kamienie tworząc iskry ognia i
posypując końcówkę pochodni suchą trawą rozpalił ogień, oświetlając jego
blaskiem lochy. Po obu stronach, co parę metrów z ciemności wyłaniały się
metalowe kraty, będące drzwiami kolejnych cel. Roth szedł korytarzem, słysząc
echo swoich stóp, odbijające się od ścian, gdzieś w ciemnej przestrzeni dookoła
niego. Co jakiś czas na jego stopę lub głowę kapnęła kropelka wody, a pod
nogami przebiegł szczur. Z niektórych punktów w celach zwisały łańcuchy i
podpięte do nich kajdany, jednak nigdzie nie było żadnego znaku ludzkiego
życia.
Nagle zamyślony Roth uderzył w coś
butem, był to pierwszy stopień, kolejnych schodów. Z lekka zirytowany zaczął
powoli wchodzić po nich na górę. Były całe mokre od, kapiącej na nie ze
skalnego sufitu, wody.
Mężczyzna był zdziwiony, że w samym
sercu gór znajduje się tak pokaźna twierdza. Nie jest to chyba dobre strategicznie
miejsce skoro z każdej strony widać tylko las szczytów górskich. Te schody, w
przeciwieństwie to wszystkich wcześniej napotkanych, dość szybko się skończyły.
Na ich końcu były grube drewniane drzwi. Zastanawiającym był fakt, iż wyglądały
one na całkiem nowe. Odłożył pochodnie na miejsce wydrążone w ścianie, a
następnie otworzył drzwiczki, lekko pchając je w stronę otwierającej się przed
nim smugi światła. Ugasił ogień i wszedł do jasnego korytarza. Zamknął za sobą
drzwiczki i rozejrzał się uważnie. Stał na długim czerwonym dywanie. Ściany na
około ozdobione były obrazami i szlachetnymi gobelinami. Podszedł do jednego z
okien i wyjrzał przez nie. Na dole zgodnie z jego przypuszczeniami było widać
jedynie góry. Miejsce z którego właśnie patrzył, musiało być położone
najwyższej ze wszystkich z nich. Zdawało się mu, że patrzy na nie z samych
chmur, jednak one były kilkanaście metrów pod nim i zasłaniały najbliższe
tereny.
Po chwili zaczął iść wzdłuż zdobionego
korytarza. Złote świeczniki zwisały z sufitu, a framugi wszystkich okien i
drzwi były posrebrzane, co dawało efekt iście królewskiego zamku. Tak bogato
zdobiony korytarz sugerował tylko, że salony, pokoje i inne izby musiały być urządzone,
dla najprawdziwszego monarchy.
Być może tak właśnie jest i zaszczyciłem królewski
dwór. - Pomyślał Roth, który nie był w stanie
pojąć, jakim cudem tak wysoka góra, nie była widoczna z żadnego punktu łańcucha
górskiego, który ostatnio przemierzał. Wydawało się jakby wyrosła znikąd.
Wracając do teorii o królewskim zamku, to co król
miałby robić w samym środku tych niegościnnych gór? Który monarcha chciałby
rezydować cztery tysiące metrów nad głowami swoich poddanych, gdy jeden
nieuważny krok mógłby sprawić, że w parę sekund mógłby dołączyć do nich i
jednocześnie opuścić ich na zawsze?
Idąc korytarzem, Roth spostrzegł drzwi
na końcu. Przekręcił diamentową gałkę i chwilę później jego oczom ukazała się
wielka sala. Przypominała trochę salę posiedzeń. Dookoła stały krzesła, a pod
ścianą naprzeciwko wejścia, dumnie prezentował się purpurowy fotel. Nad jego
głową, na kopule, namalowana była góra wyrastająca z chmur, a na jej szczycie
widniała korona. Nie miał już wówczas wątpliwości, co do właściciela owej
posiadłości.
Wyszedł z pomieszczenia i zaczął iść
korytarzem w przeciwną stronę. Minął drzwi do lochów i idąc dalej doszedł do
wyjścia na podwórze.
Było dość spore, zostało ono stworzone
na wielkiej półce skalnej w owej górze. Cały teren porośnięty był krótką trawką
i kolorowym kwieciem. Roth wyszedł z korytarza i zszedł po trzech stopniach
niżej, a następnie stając już obiema nogami na trawie, odwrócił się i spojrzał
na miejsce z którego wyszedł. Była to skalna ściana z dziurami na okna. Nad
jego głową był szczyt góry, we wnętrzu której teraz się znajdował, zwisały z
niego liczne stalagmity.
Roth patrzył z podziwem na wyrzeźbiony w
skale zamek. Nie był stanie wyobrazić sobie tego, który go musiał utworzyć.
Uśmiechnął się dumnie, gdy zdał sobie sprawę, że dotarł do celu swojej podróży
i nie był on jedynie, urojonym przez jego sny, wyobrażeniem.
Komentarze
Prześlij komentarz