Skompresowane Myśli - Prawdziwy Początek


2.           Prawdziwy początek

Pewnego wieczoru, po spowiedzi, gdy położyłem się już do łóżka chwilę przed snem miałem bez wątpienia najdziwniejsze doświadczenie w swoim życiu.
Patrzyłem sobie w ścianę zastanawiając się nad czymś bliżej nieokreślonym oraz czekając aż zmuli mnie i usnę. Wtem miałem uczucie jakby jej żółty kolor pojaśniał lekko. Jak gdyby był oświetlony telefonem lub delikatnym światłem lampki. Poczułem się lekko, jak piórko, jakby dookoła mnie nie było ani łóżka, ani powietrza, ani niczego, oprócz delikatnego dotyku na plecach.
To nie był sen- tyle wiem na pewno.
Wtedy w głowie miałem totalną pustkę, mimo pełni świadomości tego, gdzie byłem. Z tej zupełnej pustki wyłoniła się jedna jedyna myśl, totalnie znikąd: „Czy ty naprawdę chcesz umrzeć? Bo jakbyś żył to mógłbyś pomóc wielu ludziom. Jeśli tego nie chcesz, to możesz umrzeć tu i teraz.”
Nie ukrywam, że był dłuższy czas w tej depresji, kiedy faktycznie chciałem umrzeć i nawet ku temu zmierzałem. To całe głodzenie się, brak snu, okaleczanie, przedawkowywanie leków… Po tym, w mojej głowie, znów nastała cisza. Stwierdziłem, bez zastanawiania się, jak gdyby prosto z serca, że jeżeli mam być pożyteczny dla kogoś innego to chcę żyć.
Powoli czułem, jakbym z tego dziwnego stanu wychodził i znów leżał sobie zwyczajnie na łóżku. Tak opadłem na pościel. Nie czułem też na plecach owego, dziwnego dotyku. Ściana była ciemnożółta, jak zawsze, a ja zastanawiałem się, co tu się właściwie zadziało.
Nie wiem, jak dla ciebie, dla mnie było to jak prawdziwe objawienie. Byłem w szoku, spojrzałem na zegarek by upewnić się, że to nie był sen, że to nie było jakieś niecodzienne, dłużej trwające zamyślenie… Nie mam pojęcia, co to było, ale po tym wieczorze, już nigdy nie powiedziałem, że Boga nie ma.
Po tamtej sytuacji faktycznie trafiałem na różnych kolegów i koleżanki z problemami, którzy potrzebowali skądś zaufanego przyjaciela, czy pomocy i bezinteresownego wsparcia. Przeważnie starałem się pomagać, chociaż nie zawsze miałem na to siłę i ochotę.
Niedługo później sytuacja w związku zmusiła mnie do zerwania z tamtym chłopakiem. Przestałem pisać Dzieło Samotności, które tworzyć zacząłem na ipodzie w czasie swojej najgorszej deprechy. Co raz też umawiałem się z kimś nowym, kto przeważnie robił mnie w chuja i w rezultacie ostatecznie zostawałem sam.

Większość czasu wtedy spędziłem grając na kompie w lola, bo kompa dostałem z powrotem, co w rezultacie poskutkowało niemałą manią na niego. Cała moja wiara polegała wówczas na tym by chodzić, co tydzień do kościoła. Rzadko brałem udział w sakramentach, tak średnio raz na pół roku, bo starczało mi same bycie tam, bez brania czynnego udziału. Sprawę traktowałem poważnie, nie zapomniałem nic z tego, co widziałem, ale jakoś odpuściłem sobie.
Wszystko zmieniło się w listopadzie ubiegłego roku (2016).
Wtedy w kościele, do którego chodziłem, miały odbywać się katechezy i podobno miały one odmieniać życie. W cuda już wierzyłem, nadeszła pora by uwierzyć w to, że moje życie gejmera i zamkniętego w sobie nastoletniego homoseksualisty, również da się jakoś zmienić na lepsze.
Czemu zacząłem na to chodzić? Wierzyłem, a poza tym miałem wolne wieczory akurat i jakoś czułem, że chcę spróbować. Czasem się czegoś chce i tyle. Tak też wtedy miałem.
Z początku szału nie było, dupy nie urywało. Potem na jednym spotkaniu usłyszałem coś, co pewnie słyszałeś miliony razy- że Jezus umarł za nasze grzechy. Ja też słyszałem to już setki razy, ale na tamtej katechezie było to opatrzone, tak grubą symboliką i takim przesłaniem, że wyszedłem stamtąd z rozdziawioną japą. Nie umiem tu opisać i dokładnie powtórzyć tego, co tam usłyszałem, ale pamiętam, że kolejne dwa dni byłem w szoku. W skrócie powiem tyle- człowiek po tym, jak zgrzeszył był skazany za to na śmierć duchową i nie było od tego odwrotu. Poprzez to, że Jezus wziął na siebie kary za wszystkie grzechy w DZIEJACH CAŁEGO ŚWIATA, my nie stracimy ducha po pierwszym lepszym grzechu.

W święta za dużo się nie działo. Potem za sprawą irytacji, jaką wywoływało we mnie coraz częstsze odwlekanie wszystkiego, u wszystkich dookoła mnie, napisałem swój pierwszy felieton, po to by dać upust gniewu. To spowodowało, gigantyczny wręcz w rezultatach, efekt domina.
Postawiłem sobie za cel- niczego więcej nie odwlekać i działać bez zbędnej zwłoki.
To był inny cel niż wszystkie inne. Ten nie był z jakiegoś powodu otoczony słomianym zapałem i faktycznie miałem mnóstwo determinacji by go osiągać. Dostałem od przyjaciółki książkę o samodyscyplinie, którą czytając nabrałem jeszcze więcej zapału by działać, działać i jeszcze więcej działać.
Pracowałem wtedy też sklepie papierniczym, którego właścicielka jest naprawdę świetną babką, w dodatku jest wierząca. Tak z sercem, szczerze i prawdziwie. Ona słuchała w internecie na youtubie kazań księdza pawlukiewicza- przezabawnego księdza z parafii św. anny. Z ciekawości i za jej namową sam przesłuchałem parę i okazało się, że są równie motywujące, co ta książka. Zacząłem powoli łączyć oba te źródła natchnienia i w rezultacie, na przenośnym laptopie, który sprezentowałem sobie na święta, zacząłem tworzyć na nowo.
Wszystko przy nieświadomej pomocy pewnego chłopaka, który nie wyszedł do mnie z akademika, gdy do niego pojechałem by zawieść mu ptysie (mniam). Wtedy zrezygnowany poszedłem do centrum handlowego nieopodal, gdzie następnie udałem się na kawę. Atmosfera unosząca się w powietrzu sprzyjała pracy twórczej więc postanowiłem coś napisać. Od tamtego czasu średnio parę razy w tygodniu przyjeżdżam tam wieczorami by na swoim komputerku działać, działać i działać.
Dopiero teraz, gdy opowiedziałem sprawy z przeszłości, mogę przejść do owych Skompresowanych Myśli. Trochę to zajęło, ale to będzie niezbędne by w pełni zrozumieć poniższą treść:

Po owych katechezach, słuchaniu w internecie ciekawie, a jednocześnie zabawnie przedstawionych kazań księdza piotra oraz czytaniu książki o samodyscyplinie, zacząłem odmieniać swoje życie. Rozwiązywać problemy i sprawy, które za mną chodziły od dawna. Czekałem aż gdzieś tam usłyszę o moim ulubionym temacie- o homo w kościele. Byłem ciekaw, jaki stosunek do osób innej orientacji mają moje dwa ulubione kościoły, a jednocześnie dwa najbardziej liberalne kościoły, jakie znam. Zawsze te tematy pomijali, przez co czułem niedosyt.
Po ostatnim zawodzie miłosnym zacząłem mieć szczerze dość mojego gejowskiego otoczenia z powodu ich zarozumialstwa, egoizmu i sprowadzania wszystkiego do jednorazowego seksu. Pomyślałem, że może moją drogą na życie wcale nie jest bycie w szczęśliwym związku, a bycie w jakimś zakonie. Całe życie w kościele- taka wizja na serio zaczęła mi się to podobać.
To była druga opcja, jaka mi się pojawiła.
Jednak ja okropnie nie lubię dzieci. W dodatku nie dałbym rady rozgrzeszać z niektórych rzeczy szczerze… Niektórym księżom to może nie przeszkadza, ale mnie sumienie nie dałoby żyć.
Ostatnia myśl, jaka mnie dopadła to to, że dla Boga nie ma przecież rzeczy niemożliwych. Pokazał mi już, że jest, chociaż niby go nie ma. Skoro On może wszystko, to może też jeśli bardzo bym się modlił i dałbym otworzyć się na wszystko, to on zesłałby mi taką dziewczynę, co by mi się spodobała i z którą mógłbym żyć normalnie.
Ta myśl sprawiła, że faktycznie zacząłem po 5,5 roku od akceptacji siebie wątpić w to, że robię dobrze będąc sobie gejem. To tylko moje upodobania, tylko moje skłonności, które przecież mogę zmienić. Dla Boga bym mógł spróbować, a z jego pomocą tym bardziej nie wątpię, że udałoby mi się to. Przed tegorocznym wielkim postem walczyłem z ochotą na seks do tego stopnia, że myślałem, że eksploduję. I jak tak, któregoś wieczoru sobie walczyłem to nagle coś we mnie pękło i wygrałem tą walkę… Prosiłem o pomoc i udało się! Pokonałem tą chcicę. Jeśli to mi się udało, czemu nie dałbym rady zakochać się w dziewczynie? Przełamać inne swoje skłonności?

Biłem się z myślami, co by tu zrobić… Jak tą sprawę rozwiązać. Tego dnia miałem siedzieć w domu, ale jednak poszedłem na kawę, po której coś podkusiło mnie by pójść na mszę.
Tam było czytanie o tym jak mojżesz uderzył laską w skałę skąd popłynęła woda dla izraelitów. Sam musiał mieć masę wiary, by przed starszyzną zrobić to, co Bóg mu nakazał, bo przecież mogło się nie udać i woda mogła się nie pojawić z samej skały. Wtedy tamci zwątpiliby i pewnie totalnie się zbuntowali, w rezultacie zabijając mojżesza. To była wiara w niemożliwe.
Po tej mszy usiadłem sobie w ławce patrząc na tabernakulum. Lubię tam czasem posiedzieć w ciszy i spokoju. Poobserwować ołtarz. Ludzie jednak chodzili i coś tam robili, więc ciszy i spokoju nie było, ale nie przeszkadzało mi to. Patrzyłem tam, jak w ekran telewizora. Zdawałem sobie sprawę, jak czas leci, że nie mrugam, że nie myślę, tylko siedzę i gapię się w bezruchu. Spytałem tylko w pewnym momencie jakąś dziewczynę, siedzącą obok mnie, co się dzieję. Ona powiedziała, że jest spotkanie wspólnoty. Zaniepokoiłem się, bo nie chciałem przeszkadzać ani nic, ale ona zapewniła, że mogę zostać. Kątem oka dostrzegłem, że wśród krzątających się ludzi jest mój dawny kolega, z klasy licealnej. Zignorowałem to jednak i wciąż, jak zahipnotyzowany, wgapiałem się w tabernakulum. Gdy tak potem przeliczyłem to średnio patrzyłem tam przez 40 minut… Nie wiem jak, nie wiem co we mnie wstąpiło i co mnie tam ciągnęło, ale coś bezsprzecznie ciągnęło.
Zostałem wobec tego na spotkanie, które według tej dziewczyny (która potem uciekła do innej ławki) miało trwać półtorej godziny. Mi tam to nie przeszkadzało i tak nie miałem w domu lepszych zajęć do roboty.
Słuchałem Słowa o tym, jak samarytanka spotkała Jezusa przy studni.
To jest Słowo, które bez wątpienia zostało skierowane do mnie.
Ludzie zaczęli zgłaszać się by opowiadać, jak to słowo ma się do ich życia. Ja też się zastanawiałem, wtedy powoli zaczęły przychodzić mi do głowy różne interpretacje, ale nie łączyłem tego jakoś specjalnie ze sobą, aż gdy ksiądz zaczął mówić dosłownie WSZYSTKO stało się dla mnie jasne.
Po kolei:
(Uprzedzam, że treść tego Słowa jest dość długa)
Samarytanie i żydzi byli jednym narodem tak jakby, ale samarytanie zostali niegdyś siłą zmieszani z persami (chyba) i czcili innego boga. Dlatego się kłócili, a wręcz nienawidzili. Nie gadali ze sobą i ogólnie żyli w takiej mega pogardzie. To było nie do pomyślenia żeby utrzymywali ze sobą kontakt.
Wszyscy przychodzili do studni w innych godzinach, ale samarytanka była trochę puszczalska, bo miała 5 mężów więc przyszła w ukryciu, wtedy, gdy było najbardziej gorąco, ale i nie było pozostałych. Omijała ludzi by jej nie spotkali, żeby nie stała się źródłem jakiegoś szykanowania itp.…
Jezus powiedział do niej w trybie rozkazującym: „Daj Mi pić!”.
On odezwał się do kobiety (co było niestosowne), a żeby tego było mało- tą kobietą była samarytanka mająca kilku mężów. Ciężko byłoby opisać, jakim obciachem musiało być rozmawianie z nią w miejscu publicznym, nawet gdy nikogo nie było w pobliżu. Ona sama wiedziała, że coś jest nie halo i zdziwiła się: „Jakżeż Ty będąc Żydem, prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?”.
Potem nawiązała się rozmowa o tym, że Jezus dać jej może wody żywej po której nie będzie chciało jej się więcej pić. Ona stwierdziła, żeby jej takiej dał (cwana była), ale On jej nakazał, żeby przyprowadziła tu swojego męża. Ona odparła, że męża nie ma, a On na to: „Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą.” – Tak jak mówiłem- grubo jest. Jezus jej tak trochę dokopał tym, że jej to wypomniał.
Potem przyznał się do tego, że jest Mesjaszem, Jezusem Chrystusem.
Wrócili apostołowie, którzy wcześniej skoczyli do miasta po szamę. Zobaczyli, że ich Pan gada sobie z samarytanką, więc pewnie nieźle sobie musieli pomyśleć, ale nikt nic nie powiedział. Ona zostawiła dzban i wróciła do domu, gdzie potem po całym mieście opowiadała ludziom o Jezusie. Że jest Mesjaszem, że jej powiedział, kim jest mimo, że jej wcześniej na oczy nie widział, że w ogóle z nią rozmawiał. Ludzie z tego miasta za jej namową, poszli do Niego. Apostołowie wtedy chcieli żeby Jezus coś zjadł, ale on powiedział, że on je pokarm o którym oni nie wiedzą i że on pożywia się wypełnianiem woli Ojca. Dodał też: „[…] Podnieście oczy i popatrzcie na pola, jak bieleją na żniwo. Żniwiarz otrzymuje już zapłatę i zbiera plon na życie wieczne, tak iż siewca cieszy się razem ze żniwiarzem. Tu bowiem okazuje się prawdziwym powiedzenie: Jeden sieje, a drugi zbiera. Ja was wysłałem żąć to, nad czym wyście się nie natrudzili. Inni się natrudzili, a w ich trud weście weszli.” Od razu po tym, bez komentarza, w Piśmie jest napisane, że: „Wielu Samarytan z owego miasta zaczęło w Niego wierzyć dzięki słowu kobiety świadczącej: <<Powiedział mi wszystko, co uczyniłam>>. Kiedy więc Samarytanie przybyli do Niego, prosili Go, aby u nich pozostał. Pozostał tam zatem dwa dni. I o wiele więcej ich uwierzyło na Jego słowo, a do tej kobiety mówili: <<Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata>>.”

Mnie to oświeciło.

Pozostałe Części TUTAJ



Komentarze