Skompresowane Myśli - Dlaczego Uwierzyłem?


1.           Dlaczego uwierzyłem?

Ze Skompresowanymi Myślami może być trochę ciężko. Chodzi o to, że opisywane będą tu moje prywatne doświadczenia i odczucia . Wywody to myśli prywatne i subiektywne, więc nie będę dbał o to, czy tobie będzie się to podobać tudzież czy będziesz się z tym zgadzać, czy też nie. Niemniej będzie to ciekawe doświadczenie z mojej strony i mam nadzieje, że równie ciekawe od strony twojej.
By dojść do sedna sprawy, będę zmuszony wpierw zagłębić się nieco w przeszłość i sytuacje, które miały miejsce parę ładnych lat temu. Z powodów osobistych odczuć będę starać się pisać ogólnikami by nie zanudzić ciebie, a przy okazji nie skompromitować do reszty siebie, chociaż na to drugie jest już stanowczo za późno.
Same Skompresowane Myśli to myśli, które (jak już pisałem wcześniej) dopadły mnie podczas siedzenia w kościele. Dostałem ich na raz taką ilość, jak w pliku .rar, stąd też ich określenie-„Skompresowane”. Wyjaśniły mi one kwestię, która nie dawała mi spokoju przez jakiś czas, a mianowicie jakie jest moje przeznaczenie? Jakie jest moje powołanie?
Drogi do wyboru były trzy.
Chociaż początkowo dwie.
A na samym początku była jedna.
Nie dopuszczam, ani nie dopuszczałem do siebie, że zostanę tak zwanym STARYM KAWALEREM. Dodatkowo powiem, że dość kochliwy ze mnie Buszłyk, co za tym idzie, ostatnie lata uganiałem się nagminnie za drugą połową w celu ułożenia sobie życia, tak prędko, jak to tylko możliwe.
To była pierwsza, najbardziej oczywista droga życiowa, jaką chciałem się udać. Pójść za swoimi marzeniami i znaleźć miłą, kochającą, pociągającą mnie osobę. Taką z którą mógłbym dzielić resztę życia w pełni zaufania i miłości. Taką, której oddanie serca W CAŁOŚCI nie byłoby niedojrzałą i głupią decyzją. Większość osób na tym świecie właśnie tego pragnie- móc mieć kogoś takiego, z kim można by było skoczyć w ogień, oddać wszystko bez obawy, że to zabierze i gdzieś ucieknie.
Gdy kończyło się już moje dzieciństwo, taki był mój plan na życie. Sam wiesz- dojrzewanie, przemyślenia różnej maści, a potem rodzące się pożądanie. Tak też, jak u wielu innych osób, wyglądała moja pierwsza wizja przyszłości- by znaleźć sobie kogoś i wspólnie z tym kimś przeżyć w tym padole łez.
W moim przypadku sprawa wyglądała jednak delikatnie… inaczej. Tak jak średnio u 10% naszego społeczeństwa z tego, co wyczytałem w internecie. Nic za bardzo nie mogłem poradzić na to, że w moich wizjach ideałów i marzeniach sennych, tak jak wkrótce także i tych jawnych, pojawiali się… chłopcy.

Z początku kwestie bycia „homo” odpychałem tak daleko, jak tylko się dało. Działo się to pod koniec podstawówki czyli dość wcześnie. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego w stosunku do swoich przyjaciół oczekiwałem więcej niż od przyjaciółek i czego konkretnie od nich wymagałem. Zawsze kontaktu z nimi było mi stanowczo za mało, a pierwszy tego typu niedosyt wspominam jeszcze z czasów przedszkolnych! Jeśli więc ktoś jest zdania, że skłonności homo są wymysłem dorosłych i propagandą to spoko, ale w moim przypadku niestety takie odruchy miały miejsce już od przedszkola, kiedy sam jeszcze nie wiedziałem, co to siusiak.
W gimnazjum przez pierwsze dwa lata walczyłem dość twardo z tymi odruchami i chciałem znaleźć se dziewczynę. Początkowo jako tako dawałem nawet radę z jedną taką miłą blondyneczką, ale to było dla mnie coś… przytłaczającego, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi.
Przez ten czas uważałem się też za ateistę, bo wcześniej modliłem się o to by Bóg zrobił mi normalny popęd na cycki etc., ale no jednak nic to modlenie nie dawało. Stwierdziłem więc, że ta cała wiara to bujda. Odsunąłem się od kościoła i nawet lubiłem se trochę poobrzucać gównem tych, co wierzyli w te brednie, jakie tam opowiadali. Wszystko przecież da się wyjaśnić naukowo, a Biblia to pierwsza, napisana książka fantastyczna (oprócz mitologii)- takie było wówczas moje podejście.
Wciąż, gdy gdzieś obok mnie pojawiał się temat homo to ja aż pociłem się z nerwów, czekając na to magiczne słowo, które zawsze działo na mnie w sposób niebywale przyciągający. Osoby czytające Autobiografię domyślają się zapewne, że chodzi o słowo „gej”. Nie wiem skąd ta chora obsesja, ale faktem było, że takowa miała miejsce.
Gdy w trzeciej klasie gimnazjum oglądaliśmy z ową blond dziewczyną Titanica u niej na chacie, miałem idealną okazję na perfekcyjny pocałunek… nie byłem jednak w stanie, to byłoby wbrew temu czego faktycznie chciałem. Po wyjściu stamtąd, tamtego dnia, ostatecznie poddałem się w swojej wewnętrznej walce. Postanowiłem spróbować się zaakceptować, wyoutować przed najbliższą przyjaciółką i poszukać se kogoś bliskiego wśród chłopaków.
Stało się.
Pierwszy poznany na stronie chłopak pochodził z Torunia i był 4 lata starszy. Bardzo go polubiłem (ze wzajemnością rzecz jasna). Na początku tej znajomości rodzina kazała mi zapisać się na bierzmowanie. Delikatnie ujmując byłem wysoce niezadowolony z tego przymusu, ale na moje szczęście kurs ten prowadzony był przez bardzo sympatycznego księdza, który miał odpowiednie podejście do bachorów z gimbazy. Na samym początku stwierdziłem, że skoro i tak mam chodzić przez ten rok, co tydzień do kościoła to wykorzystam ten czas na modlenie się za swojego, ówczesnego chłopaka (aby nam się dobrze wiodło) i zobaczę, co przyniesie mi los.

Spędziłem z nim łącznie 2 lata pierwszego, poważnego związku, o ile w wieku 15 lat można mówić o jakimś „poważnym związku”. W tym czasie wiele spraw jednak się skomplikowało. Głównie chodzi o to, że w pierwszej połowie pierwszego roku, moi rodzice przez serię cholernie niefortunnych zbiegów okoliczności ogarnęli, co się wyprawia i miałem strasznie, strasznie, strasznie przesrane.
Jak bardzo?
Na 2 lata zostałem pozbawiony kompa, a na rok telefonu. Wyobrażasz sobie, w wieku 16 lat, nie mieć telefonu, przez PONAD ROK? To ja tak miałem.
Korzystałem przez ten czas z ipoda touch i wifi sąsiadów, a potem cegłówki sony ericssona, z którą NIKT nie mógł mnie publicznie zobaczyć. Czułem się bowiem obserwowany zarówno w szkole, jak i na ulicy. Moja matka mówiła mi, że ona dokładnie wie, co robię i że niczego nie ukryję. Mega schiza. Można powiedzieć, że w mojej głowie wówczas była to typowa mieszanka depresji z nerwicą.
Cholernie ciężki okres od stycznia do kwietnia. Wtedy zacząłem pisać Dzieło Samotności. Wtedy też nie spałem i nie jadłem prawie nic. Odkładałem kasę, którą dostawałem na jedzenie, żeby mój ówczesny chłopak, po zdaniu matury (był wtedy w klasie maturalnej) mógł pozwolić sobie na studia w Warszawie by być bliżej mnie. Do tego potrzeba było kasy, a ja nie pozwoliłbym żeby wszystko to szło wyłącznie z jego kieszeni. Taki już jestem.
Modliłem się bardzo by wszystko szło dobrze, zwłaszcza, że jego rodzice również dowiedzieli się przez moich, o całej sprawie i pilnowali też jego. Miałem potwornie poczucie winy i z każdej strony (nawet przez niego) byłem oskarżany. Przez to zacząłem okaleczać się, brać leki na depresje w nadmiernych ilościach i ogólnie, miejscami było ze mną gorąco. Po pamiętnym tygodniu bez jedzenia i snu dostałem jakichś problemów z żołądkiem po których przez miesiąc (luty) nie pamiętam, co się działo. Zwyczajnie mam tu lukę w pamięci. Przez ten okres nabawiłem się również bóli serca, mimo chodzenia do kardiologa i roentgeny niczego mi nie wykryli, więc wychodzi na to, że są to bóle na tle nerwowym. Dręczą mnie one aż po dziś dzień.
Teraz proszę o chwilę uwagi, bo tu poniekąd zaczyna się moja, głębsza przygoda z wiarą.
Podczas modlitw zacząłem czuć coś, jakby energię otaczającą mnie, wychodzącą z mojego ciała, z innych ludzi, czasem nawet z ipoda.
Pewnie uznasz, że kłamię, ale nie dbam o to.
Rozróżniałem emocje ludzi- to było niesamowite doświadczenie, wiedziałem, kiedy ktoś kłamie lub gdy jest smutny i chce to ukryć. Rozmawiając z ludźmi kończyłem czasem za nich zdanie, bo czułem, że wiem, co chcą mi powiedzieć. Największe skupiska najbardziej pozytywnej energii zawsze wyczuwałem… w kościele. Chodziłem tam, co tydzień specjalnie w celu doładowania wewnętrznych baterii, pochłaniając energię tamtego miejsca. To było fenomenalne uczucie. Potem okazało się, że owa „umiejętność” ma też objawy fizyczne. Nauczyłem się neutralizować uczucie bólu i uwaga… leczyć katar. Może jestem wariatem, ale do dziś nie miewam dłuższych przeziębień właśnie dlatego, że mam na nie ten bardzo niekonwencjonalny sposób.
Nadużycia owych tajemniczych technik również niosły za sobą konsekwencje- nasilenie się bóli serca. W pewnym momencie zwyczajnie musiałem przystopować.

Po tym najcięższym okresie ową umiejętność niemalże zupełnie zatraciłem, za to nabyłem inną- wiarę. To co czułem było niesamowite i wierzyłem w to, że był to dar dla mnie, ofiarowany przez samego Boga. Dar dla mnie bym przeżył te cholernie trudne chwile. Teraz bardzo rzadko (chociaż miejscami wciąż jeszcze) odczuwam coś od innych ludzi. Całe szczęście, że nadal umiem pozbyć się kataru!
Po ukończenia kursu do bierzmowania obiecałem sobie, że będę wciąż chodził do kościoła po to by dziękować za ten cud, jaki mnie dotknął i to, że mój związek przetrwał.

Pozostałe Części TUTAJ




Komentarze