Rozdział 5.1 - Wielka Podróż
Od tego fragmentu rozpoczyna się część druga Dzieła Samotności. To teraz cała akcja będzie opowiadana z punktu widzenia trzeciej osoby. Poznaliśmy już sposób myślenia bohaterów, wczuliśmy się delikatnie w ich sytuację. Stali się nam bliżsi i możemy powoli sami oceniać bieg wydarzeń w kontekście ich pragnień i oczekiwań.
Dziś,
padał deszcz. Była to doskonała okazja do tego by się odświeżyć. Lun siedział
na tarasie swojej willi na Złotym Wybrzeżu Cenot. Jeden z okrętów handlarskich
odpływał właśnie z portu. Deszcz pukał w zwisające z balkonu stopy Władcy Wody.
Co raz kontaktował się z nim któryś z posłańców informując o rzekomym
znalezieniu poszukiwanego amuletu, jednak nie był wśród nich ten, którego
szukał. Mimo tych nieudanych z początku poszukiwań, Lun był zadowolony.
Wiedział, że to tylko kwestia czasu, kiedy będzie mógł w końcu pozwolić sobie
na wolność.
Ciekawiło go niezmiernie, jak będzie się
czuł po skorzystaniu z mocy medalionu. Martwił się tylko, że poprzez nagły wzrost
mocy straci kontrole nad swoim żywiołem i ten zupełnie oszaleje. Musiał być
świadom tej ewentualności, bo mimo kilkuset letniego stażu w obejmowaniu
funkcji Władcy Żywiołu Wody, to poprzez zamknięcie w Cenocie cały ten długo czas,
nie miał jak odkrywać nowych, ukrytych zdolności i doskonalić już tych
nabytych.
Skupił się i siłą woli zatrzymał krople
deszczu na całym niebie. Nie sprawiło mu to wielkiego trudu. Nie było też
wielkim wysiłkiem utrzymanie ich tak w powietrzu przez dłuższy czas opierając
się sile grawitacji. Wiedział jednak, że na oddychanie pod wodą musi być
jakieś rozwiązanie, mimo to jeszcze nie udało mu się go znaleźć i właśnie ta
kwestia była solą w oku Luna. Po tej obserwacji puścił krople i dał deszczowi dalej
pełnić swoją role. Często pomagał też statkom w czasie sztormów uciszając go
lub osłaniając statek przed falami odpychając je. To jednak było niczym i nie
wiedział w dalszym ciągu, czy faktycznie powinien obawiać się własnego żywiołu.
Największym osiągnięciem jakiego dokonał
było odparowanie wody z całych bagiennych terenów Rinzo i tamtejszego wybrzeża.
Była to misja sprzed paru ładnych lat, ale nie była ona niestety szczytem jego
możliwości. W dalszym ciągu nie był pewny tego, na co naprawdę go stać.
Wtem z wnętrza willi dało się słyszeć
kroki. Władca odwrócił się i jego oczom ukazał się Yesok. Dokładniej minister
Yesok, zajmujący się opieką nad Lunem i sprawami Materii na terenie kontynentu.
To był człowiek, który musiał wiedzieć kiedy Władca Wody pierdnie, zanim on sam
to wiedział. Posada Luna jako Głównego Ministra od Spraw Wyznania i Niszczenia
Pogańskich Kultów była paradoksalnie podległa jemu jako Ministrowi Kultury.
Yesok sprawiał wrażenie przyjaznego do momentu, gdy nie stał się największym
wrogiem Władcy Wody. Ten wstał z balkonu i agresywnym krokiem wrócił do willi.
- Nie słyszałem abyś pukał, Yesoku.
- To dlatego, że nie pukałem. Dla
ciebie, przypominam ci po raz kolejny, jestem Ministrem Kultury i nie życzę
sobie żebyś zwracał się do mnie po imieniu. – Podszedł do Luna głęboko
zaglądając mu w oczy. Był wysokim mężczyzną o krótkich włosach i pociągłej
twarzy.
- Czemu zawdzięczam tą niespodziewaną
wizytę?
- Dobrze wiesz, co tu robię. – Podszedł do
kominka i zaczął przestawiać stojące na nim świece. – Co miało znaczyć to
wystąpienie? Nie życzę sobie żebyś podejmował takie działania bez uprzedniego
ustalenia ich ze mną.
Lunowi zagotowała się krew w żyłach.
- Świece stoją tak jak sobie życzę, nie
ruszaj tego, co nie należy do ciebie. – W mgnieniu oka Yesok znalazł się przy
Władcy Wody i z zaciśniętymi zębami grożąc palcem odrzekł:
- Nic tu nie należy do ciebie, bo ty
jesteś moją własnością, rozumiesz, śmieciu? Jeszcze raz podejmiesz decyzje bez
mojej zgody, a gwarantuje ci, że skończysz jak twoi koledzy po fachu! Ile razy
jeszcze mam ci udowadniać, że za mojej kadencji to tu rozdaję karty? Ja zajmuję
się twoim zasranym domem i twoją ochroną, więc jeśli ci życie miłe to lepiej
nie pogrywaj sobie ze mną! – Zagroził, po czym odszedł parę kroków i zza pleców
dodał. – Słyszałem od jednego ze sług, że konkretnie zdemolowałeś ostatnio
jeden z pokoi. Żądam wyjaśnień.
- Nie mam ci się z czego tłumaczyć. –
Odparł, po czym nastała chwila, mrożącej krew w żyłach, ciszy.
- Dobrze przemyśl, czy nie chcesz mi na
to pytanie odpowiedzieć.
- Miałem gorszy dzień. Wyładowałem
nadmiar emocji. – Beznamiętnie wyjaśnił mu Lun.
- Nie będziesz wyładowywać emocji w taki
sposób. Ludzie rozpuszczają potem plotki, które uderzają we mnie. Lepiej
trzymaj swoje dzikie talenty na wodzy, tak jak ja to robię, bo jeśli to mnie
puszczą nerwy to możesz być pewny, że będziesz pierwszą osobą, która odczuje to
na własnej skórze. – Rzucił na jednym wdechu. – Nie masz bladego pojęcia o
polityce, tak jak i o układach przeciwko tobie, więc radzę ci nie wychylaj się,
bo czasy, w których Władcy dyktowali całemu światu, co ma robić już dawno
przeminęły, więc pogódź się z tym. – Odwrócił się by jeszcze raz rzucić lodowate
spojrzenie na Władcę Wody. – Teraz rolę się odwróciły. Będziesz robił to, co ci
karzę.
- Czy to wszystko, co masz mi do
powiedzenia? – Przewrócił oczami Lun.
- Pożałujesz tego nonszalanckiego tonu
prędzej niż ci się wydaje. – Odpowiedział. – Co to za medalion? Co znów za bzdury
wymyśliłeś?
- Nic poza tym, co ci przekazali nie mam
w tej sprawie do powiedzenia. – Zapewnił. – Doczytałem się pewnej wzmianki o
nim, chcę sprawdzić, czy to prawda. I nie było mi po drodze składać do ciebie
wnioski, prosząc o zgodę na publiczne wystąpienie. Sprawa była absolutnie
jednorazowa.
- Ale po co to wszystko? – Zmrużył oczy.
– Na co ty liczysz?
- Liczę na prawdę.
- Bez mojej zgody nie masz na co liczyć.
To było ostatnie twoje wyjście z domu w tym roku. Publicznie, twój stan zdrowia
się pogorszył, prywatnie, nie będziesz wywoływał sensacji i kombinował za moimi
plecami. – Westchnął. – To wszystko. Mam nadzieje, że rozumiesz, iż wszystko,
co robię jest w trosce o twoje zdrowie i bezpieczeństwo, a także dobro
obywateli. Wyobraź sobie tylko, co by się stało, gdyby ktoś podczas tamtego
przemówienia zastrzelił cię. Na oczach wszystkich zebranych.
- Umiem się obronić dzięki moim zdolno…
- Wyobraź sobie. – Przerwał mu. – Bo to
się może stać pomimo tego, co potrafisz. – Wtedy podszedł do drzwi. – Przyjdę pod
koniec tygodnia sprawdzić, jak sobie radzisz.
Do głowy Luna zaczęła docierać myśl
skierowana z innej głowy. Ktoś chciał się z nim połączyć. W samą porę by
zakończyć tą sympatyczną pogawędkę.
- W takim razie, do zobaczenia, Yesoku.
- Ministrze Kultury. – Poprawił go
wychodząc z pomieszczenia.
Wtedy Władca powtórnie usłyszał w głowie
wezwanie. Zamknął oczy i wszedł w stan łącza umysłów.
[Lunie, Władco Wody, we wsi Kerreti
został znaleziony medalion zakopany pod polami uprawnymi.] - Lun zobaczył
oczami poszukiwacza czerwony okrągły wisior z rubinem.
[To nie ten. Proszę kontynuować
poszukiwania.]
[Tak jest!] - Odpowiedział i połączenie
się urwało.
Lun westchnął. Czuł się tak paskudnie przez
swoją bezradność. Zastanawiał się, ile jeszcze może potrwać przekopanie tej
cholernej pustyni.
Komentarze
Prześlij komentarz