Rozdział 4.3 - Początki


Piasek wlazł mi pomiędzy palce. Cholerna pustynia! Mogłem założyć skarpety do tych sandałów. 
Wypatrywałem w oddali karawany ciągniętej przez pustynne owce. 
Gdzie on jest? Herbata stygnie, a ja się grzeję w tej kiecce. 
Nieśmiertelni mają taki zwyczaj, że jak witają po latach nieobecności swoich najbliższych, to ubierają w ten czas odświętne tuniki uszyte przez przodków ze skór arktycznych lisokraków. W tym upale lisokrak jest tak pożyteczny, jak głaz przy nodze podczas nurkowania, ale kultura musi być. Co tam ja! Biedny Meon, całą drogę przez pustynię musi podróżować w tym futrze, ten to dopiero ma przesrane. 
W oddali zauważyłem tuman kurzu.
Jadą!
Otarłem pot z czoła rękawem i odszedłem jeszcze kilka kroków od domu. Nagle poczułem, że noga ugrzęzła mi w piasku. Straciłem równowagę i przewróciłem się. Szybko jednak przykucnąłem i spróbowałem się podnieść. Nic z tego! Meon jedzie, a ja wstać nie mogę! Śmiechu warte! Zacząłem ciągnąć za nogę z całej siły, ale nic z tego. To chyba pułapka na pustynne szkodniki. Oczywiście z użyciem magii! No dawaj! Ciągnę i ciągnę! Cholera by to! 
Dało się już wypatrzeć łby pustynnych owiec. Zacząłem kopać rękami, aż zdrapałem sobie z palców część skóry przez gorący i szorstki piasek. Nic to jednak nie dało i gdy powóz przyjechał, ja jakby nigdy nic siedziałem, a właściwie klęczałem, na ziemi ciężko dysząc. 
- Co za skwar! - Usłyszałem znajomy głos. Po chwili z powozu zeskoczył Meon . Zamiast kilkukilogramowego płaszcza miał na sobie tylko cieniutkie szorty. Był ogolony prawie na łyso, co wraz z jego nagim, lekko umięśnionym torsem odbijało cały blask bijący na niego od słońca. 
Uśmiechał się z lekkim zdezorientowaniem, gdy ja wciąż klęczałem przed nim na gorącym piasku w ciężkiej ceremonialnej todze. 
- Oj Meonie! – Wyrzuciłem z siebie, podnosząc głowę w stronę błyszczącego kolegi. -  Tyle lat cię nie widziałem. Potwornie się cieszę, że mogę cię gościć w swoich bardzo skromnych progach! – Uśmiechnąłem się krzywo mrużąc przy tym oczy.
- Mi też niezmiernie miło jest ciebie widzieć. Zdejmuj ten dywan z pleców i chodź pokazać mi swoją chatę. Jestem ciekaw jak urządziłeś się w tym piekle. – Dziarsko zaśmiał się Meon.
- Widzę, że dobry humor wciąż ci towarzyszy. Pomóż mi wstać, bo chyba wpadłem w pułapkę na omity. – Poprosiłem ze wstydem.
- Oj, biedaczyno stara ty moja!- Tego typu pułapki same ustępują po kilkudziesięciu minutach. Taki czas wystarcza żeby w tej spiekocie ubić coś tak małego jak chociażby omit. Nie wiem tylko, co za kawalarz zastawił taką pułapkę kawałek przed moim domem.
Meon podał mi rękę, zamknął oczy i lekkim pociągnięciem w górę wyrwał mnie z zasadzki.
- Dzięki! – Westchnąłem.
- Nie ma sprawy.
- Dobra, chodź do środka! Przygotowałem nam ciepłej herbaty. 
 - „Ciepłej” powiadasz? – Parsknął. – Tak żeby się poczuć, jak nad samym kraterem wulkanicznym? Nie chce cię urazić, ale w zupełności wystarczy mi woda. 
- W porządku. - Odparłem. Usiadłem na podnóżku wpuszczając gościa na fotel. Włączyłem telewizor, po czym wstałem jeszcze tylko na chwilę by przebrać się w podkoszulek i podać przyjacielowi szklankę chłodnej wody. 
- Jak na tak chore warunki twój dom jest bardzo przytulny. - Powiedział mi, zerkając na dziurę w suficie.
- Ta szopa to przecież nic w porównaniu z waszymi wielkimi willami na Ruberze.
- Zwróć jednak uwagę na inny klimat i warunki. -  Nastała niezręczna chwila ciszy. Mój przyjaciel uśmiechał się do mnie swoimi pełnymi szczerości i uprzejmości oczyma.
- Chciałem się spytać w sprawie tej wyprawy: Co konkretnie planujesz?
- Widzę, że prędko chcesz się stąd wyrwać! - Uśmiechnął się jeszcze szerzej, odkrywając zęby. - No cóż, wyruszyć możemy w zasadzie, kiedy tylko chcesz i gdzie chcesz.
- Jednak to ty rzuciłeś tamtą propozycję. Więc? Czego konkretnie chciałeś? - Pokręcił głową znacząco, jakby w myślach mówiąc: „rany, co za człowiek!”
- Ja myślałem o Rinzo. Tam o tej porze kwitną bagna i rośliny półtropikalne. Jest fantastycznie! Chciałem też przy okazji odwiedzić Dwisa. Mieszka aktualnie w Neiravi.
- Dwis? – Tak oto cały, dobry nastrój wyparował. - To ten chłopaczek, co oblał mnie sokiem podczas wspinaczki na Kenelowy Szczyt?
- Jeszcze to pamiętasz? – Zmarszczył czoło. – To był tylko wypadek!
- Zrobił to specjalnie! - Odparłem.
- Niech już będzie, że tak było… Tak, o niego mi chodzi. Co ty na to? - Przecież nawet w Eoys, na lodowych górach jest przyjemniej niż tu. Wszędzie z nim pojadę byle się stąd wyrwać, ale po kiego grzyba do akurat do tego gnoja! Wszelkie podróże z Meonem są doprawdy fantastyczne, więc jak tu się nie zgodzić? Może będzie to szansa do zemsty na Dwisie?
- Mogę ci towarzyszyć. - Powiedziałem z wyolbrzymioną doniosłością, na co Meon niezmiernie ucieszył się.
- Och dziękuje za ten zaszczyt. 
- Nie dziękuj, cała przyjemność po mojej stronie. - Odparłem szybko. Była to niepodważalna prawda.
- Wciąż jakbyś miał sto dwadzieścia lat, przyjacielu. - Westchnął Meon. - Nic się nie zmieniłeś. Ten sam ironiczny gbur, co wtedy. – Na te oświadczyny ja sam parsknąłem śmiechem.
- Kiedy ruszamy?
- Możemy nawet zaraz. Nie ma co siedzieć w tym piecu i czekać, aż się podusimy. - Rzekł dopijając wodę. - Tylko spakuj się dobrze.
- Poczekaj, zajmie mi to parę minut. Nie mam tu nic wartościowego.




Komentarze