Rozdział 4.2 - Początki


Zachód słońca był cudownym widokiem. Wielka świecąca czerwona kula powoli topiła się w wodzie sięgającej daleko za horyzont. Wybrzeże było czyste i bezludne, woda w której maczałem pokryte kurzem i błotem nogi była przyjemnie ciepła.
Cóż za kojące uczucie! Ciekawe, co tam jest? W tych górach i za tym morzem. Wszystko jest wielką zagadką, której na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie rozwikłać. Jestem wykończony ostatnimi wędrówkami. Ten piękny krajobraz, ciepło morza i miękkość traw na polanie kawałek za plażą były wprost stworzone do odpoczynku. Rozebrałem się, odświeżyłem w zatoczce, wyprałem ubrania i gdy słońce niemalże całkiem zniknęło z nieba położyłem się na trawie i zaraz usnąłem. Było mi cudownie.
Ciemność, zaraz po zamknięciu powiek, rozświetliło jaskrawe światło i nie było to słońce, ale długowłosy mężczyzna. Stał przede mną w białej tunice. Jego śnieżnobiałe włosy wydawały potęgować światło i tak wystarczająco bijące mnie już w oczy. Wyciągnął on rękę i powiedział:
[Chodź, pokaże ci coś.] - Zawahałem się, ale poczułem, że mogę mu zaufać. Podszedłem więc kilka kroków, on dotknął opuszkami palców moich skroni. Wtedy ujrzałem różne obrazy, kontynent z lotu ptaka, a na nim świecące punkty w różnych miejscach. Jeden świecił bardziej niż pozostałe, był on w górach. Potem zobaczyłem drogę przez łańcuch górski, wodospad, jaskinie, tunel, schody, - [Spełnij...] - ścieżkę, - [... obietnice...] - lochy - [... swych...] -  i zamek. - [... narodzin.] - Po chwili wszystko zniknęło i zobaczyłem młodego chłopaka około dwudziestu lat. Był ubrany w luźny strój, miał krótkie, rudawe włosy. - [Strzeż się go! Schrońcie się dobrze.] - Potem znów nic i znów tajemnicza postać pojawiła się przede mną. - [Twój los jest przykry, twe życie jest drogą z wyznaczonym już końcem, zupełnie niezależnym od ciebie. Istnieniem narzuconym ci przez moce, których praw nie pojmujesz i nie pojmiesz.] - Posmutniał. - [Nie moją wolą było to wszystko, nie wiń mnie za surowość i ból, który cię dotknie.] - Utkwił wzrok w ziemi, zamyślony i przygnębiony. Odważyłem się wykorzystać tą przerwę, by zszokowany zadać pytanie:
[Kim jestem?] - Żadna reakcja nie nastąpiła, chciałem więc powtórzyć, przekonany, że mnie nie usłyszał.
[Jesteś nadzieją świata.] - Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. - [Postępuj według naszej woli. Idź gdzie będziesz musiał i nie odwracaj się więcej za siebie. Pamiętaj o tym, co ci serce podpowiada mimo tego, że nie powinno.]
[Nie szukam chwały, nie wiem nawet kim jestem i co tu robię, jak niby mam uratować świat?]
[Nie myśl już o przeszłości, bo teraz jej nie masz. Rób jak ci nakażemy. Musisz znaleźć to miejsce. Nic innego ci nie pozostaje.]
[Ta droga… jest bardzo długa. Co jeśli sobie nie poradzę?]
[Nie zginiesz tu. Prawdziwą drogą jest twe życie i dopiero, gdy wypełnisz jego przeznaczenie to odejdziesz.] - Ciarki przeszły mi po plecach.
[Czy jesteś snem?] - Nastała chwila ciszy.
[Przykro mi.] - Zmroziło mi krew w żyłach, a lodowaty pot oblał mi czoło i dłonie. – [Nie musisz się jednak bać, ode mnie nie zaznasz krzywdy] - Dodał po chwili.
[Kim jesteś?] - Jego reakcja była szybka:
[Nie trać czasu, bo masz go mało!] - Z jego złotych oczu popłynęły łzy.
Obudziłem się. Był wczesny poranek, a słońce dopiero trochę wyszło zza horyzontu, który, jak się wydawało, jeszcze chwilę temu pokonywało by obwieścić światu nastanie nocy.
Muszę iść. – pomyślałem.
Spojrzałem na góry i jeszcze raz, w swoich myślach ujrzałem łzę płynącą ze złotych oczu śnieżnobiałego mężczyzny.



Komentarze