Rozdział 4.1 - Początki


- Przyjaciele! - Zacząłem wyniośle. - Dziś pierwszy raz od dwustu lat proszę was o przysługę w imię Materii! - Brawa, które się rozległy były niemalże ogłuszające. - Bracia moi, stworzeni tak jak ja, przez wielkiego Materię! Dzisiejszego poranka, przeglądając księgi moich zmarłych przyjaciół- Władców Żywiołów, znalazłem sposób na zawarcie wiecznego pokoju i zjednoczenie z nami wciąż jeszcze niewiernych. - Mówiłem spokojnie, przyglądając się zaciekawionym twarzom ludu. Cały rynek był dziś przepełniony, za sprawą tego, że zwołałem Nadzwyczajne Przemówienie Religijne. Przybyłe tu tłumy są rządne tanich sensacji, ich chciwość nie zna granic, a głowy wypełnione są pustką, ale za to świetnie nadają się do rozniesienia plotki na cały kontynent prędzej niż jakiekolwiek radio. - Dziś bowiem udało mi się znaleźć ważną lukę w naszej historii. Nasz wspaniały i wszechpotężny Materia by dać dowód swojego istnienia stworzył magiczny przedmiot. Jest to talizman, który w połączeniu z moją mocą da objawienie istnienia Materii. Nie jestem pewien, jak dokładnie będzie ono wyglądało, jednak udało mi się odczytać jego prawdopodobne położenie. - Wszyscy patrzyli z zapartym tchem. Czyżby sądzili, że sam Materia do nich przemówi? Może mają nadzieje na życie nieśmiertelne dla obdarzonych, a dla nieobdarzonych wyostrzenie ich siły woli? Nie mam pojęcia, ale jedno jest pewne- gdy ci kretyni oddadzą mi medalion, nie chciałbym być na ich miejscu. Prawdę mówiąc nie mam zamiaru rozpoczynać jakiejś krwawej masakry, chce tylko stać się niezależny. Nie szukam zemsty, tylko wolności. - W okolicach południowego wybrzeża Kmiszu, na wybrzeżach środkowo-pustynnych, prawdopodobnie ów medalion jest ukryty. To bardzo surowe ziemie o skrajnie wyczerpujących warunkach naturalnych, panuje tam potworny skwar i duchota. Apeluje jednak abyście otworzyli swe serca na moją prośbę i spróbowali odnaleźć ten talizman, byśmy w końcu osiągnęli wieczysty pokój i wspólnotę na całym świecie! - Rozległy się wiwaty i oklaski. Odszedłem od mównicy i odwracając się w stronę widowni na pożegnanie uniosłem dłoń. Z ulicznych kałuż utworzyły się strumienie wodne niczym fontanny. Wysoko nad głowami zebranych rozdzieliły się na cienkie wodne niteczki, które zaczęły opadać, a następnie zderzyły się ze sobą tworząc chmurę w kształcie kontynentu. Po chwili zmieniłem ją z powrotem w wodę i kazałem wrócić jej na swoje miejsca. Wśród głośnych owacji odszedłem kierując się do swojej willi, będącej mym więzieniem. 
Usiadłem przed zbiorami ksiąg z uśmiechem, głaszcząc skórzaną okładkę księgi "Zaklęte w odpowiedzialności", pióra Tirena- Króla Wiatru. 
Kto by pomyślał, że Materia na wypadek wielkiej wojny religijnej stworzył przy naszych narodzinach połączony z naszymi zdolnościami klejnot, wplótł go w medalion i ukrył na pustyni? Ów artefakt zapewniał coś więcej niż tylko wzmocnienie siły woli i dodatkowe zdolności dla Władcy, który go posiądzie, zdejmował z niego również ograniczenie mocy, uniemożliwiające zabijanie, a to jest właśnie to czego poszukiwałem. Drobny szantaż i będzie po sprawie. Przecież nie jestem zainteresowany rozlewem krwi. Sam strach bywa najlepszym negocjatorem. 
Jestem pewny, że to najstarsza ze wszystkich ksiąg Tirena, bo ani on ani żaden z nas nie pamiętał o jej treści.
Wciąż jednak jedno nie daje mi spokoju. W innej księdze Tirena- „Zagadki wszechpotęgi”,  jest pewna wzmianka o nieśmiertelnym, który odkryje swój talent osobisty w pierwszej dekadzie trzydziestego pierwszego stulecia po Pierwszej Wojnie Północno-Kontynentalnej. Wydarzenie to albo już miało miejsce, albo będzie je miało w przeciągu najbliższych czterech lat.
Niepokojące.
Jest wiele przypadków w historii, kiedy potężna siła woli ukształtowała się w tak zwany talent osobisty. Jest to zawsze niepowtarzalny sposób korzystania ze swoich zdolności. Utalentowani osobiście najczęściej uzyskują swoje dary w zetknięciu ze śmiertelnie ekstremalnymi warunkami, to rzadkie ale bardzo groźne zjawisko, często w historii świata skutkujące krwawymi wojnami.
Moja władza nad wodą także jest talentem osobistym, ale uzyskanym od Materii w chwili stworzenia mnie, nie w sposób nabyty z zewnątrz.
Jedną z najbardziej spektakularnych legend opowiadających o dziejach utalentowanych osobiście, a zarazem najprościej ujmująca ich wielkość, jest ta o Lidousie Wielkim. 
Pewien książę Kmiszu zaginął niegdyś na pustyni. Szukano go miesiącami wciąż na darmo, aż ostatecznie uznano go za zmarłego. Była to wielka tragedia, gdyż był on następcą tronu. Królem został więc jego młodszy brat. Po dziewięciu latach od jego zaginięcia, do pałacu przyszedł ktoś podający się za owego księcia. Wszyscy go wyśmiali jednak jego brat, ówczesny król Kmiszu rozpoznał go poprzez znamię na uchu z czasów dzieciństwa. Książę był uradowany powrotem do domu, pierwsze o co poprosił było przywrócenie go na tron. Nie uzyskał jednak zgody, ze względu na dobrobyt płynący z rządów jego brata. Rozwścieczony niedoszły monarcha przy pomocy potężnej siły woli pokonał wszystkie straże i stanął przed obliczem króla z zamiarem zamordowania go i przejęcia władzy. Żadne strzały ani uderzenia mieczem nie były zdolne zranić poważnie brata królewskiego, co oznaczało, że w jakiś sposób stał się niezniszczalny. Książę podszedł do bezbronnego władcy i zaczął go dusić gołymi rękami. Nikt nie mógł nic zrobić, gdy cieknąca z ust obłąkanego mordercy piana zaczęła przeżerać podłogę w sali audiencyjnej. Gdy z ust duszonego króla zaczęła wypływać krew, potężna siła woli księcia wyrzuciła jego zwłoki przez okno na ulice. Służba patrzyła ze strachem i obrzydzeniem, jak zlizujący krew z rąk bratobójca z szalonym błyskiem w oczach zasiada na tronie ich władcy i śmieje się iście diabolicznym chichotem rozchodzącym się echem po całym zamku. Wydarzenie to nie jest mitem, ale faktem, gdyż potwierdzone zostało we wszystkich pismach z następnych dwustu lat. Według nich były to rządy terroru i bezprawia, potem jednak król nałożył cenzurę i nie wolno było spisywać żadnych politycznych wydarzeń. Jego rządy w całości trwały około czterystu lat, podczas których pięć razy doszło do wojny pomiędzy Kmiszami, a Rotcimimi, a na dwadzieścia lat Kmisz opanował całą pustynię, od terenów centralnej Republiki Piube aż po Rotcim. W pismach istnieją dwa imiona tego władcy- Lidous Wielki i Lidous Straszliwy. Miał on około siedemdziesięcioro dzieci z czego ponad połowę własnoręcznie zamordował. Koniec jego rządów nastąpił, gdy wojska cesarza Eoys wkroczyły na pustynię. Wtedy Lidous spodziewając się porażki Kmiszan i własnego upokorzenia, przebrał się za żebraka i uciekł na pustynię, chcąc patrzeć, jak jego lud wykrwawia się podczas obrony stolicy. Ku zdziwieniu okrutnego utalentowanego Otener nie upadł i to cesarz poniósł klęskę. Gdy król chciał wrócić do miasta nie wpuszczono go, został więc na pustyni i nie wiadomo, czy nie żyje tam do dziś dzięki swoim wyjątkowym zdolnościom, które nabył. Miał potężną siłę woli, a podczas zbłądzenia na pustyni zdobył niesamowity dar- połączenie nieśmiertelności z niezniszczalnością. Tak proste połączenie, a zarazem tak potwornie destrukcyjne. Jeżeli coś podobnego miałoby się powtórzyć, dzięki medalionowi udałoby mi się obronić. Tiren zawsze był najinteligentniejszy z nas wszystkich i najbardziej rzetelny. Obok tej przepowiedni dodał jeszcze: "Potężni niech uciekają, bo oto nadchodzi ten, który nawet mnie zdolny jest wysłać z powrotem do naszego stwórcy". 
Czy ten człowiek, może mnie zabić? - To pytanie nie dawało mi spokoju przez całą noc i poranek, aż do teraz i myślę, że nie da mi go jeszcze przez jakiś czas. 



Komentarze