Rozdział 1.1 - Urlan, księstwo gór


Na wstępie przydałoby się wspomnieć o samej konstrukcji rozdziałów. Każdy z nich dzieli się na 3 oddzielne wątki, (prawie) niełączące się ze sobą historię. Będę wysyłał po jednym wątku żebyś się nie pogubił. Jeśli się rozkręcę to może zacznę wstawiać dwa fragmenty zamiast jednego, jak teraz, ale to tylko plany. (Po sesji ogarnę nowy plan i zobaczy się co i jak)
Poza rozdziałami jakieś tam wpisy na temat ogółu fabuły i historii kontynentu, resztę komentarzy od autora (mnie) dostaniesz nad rozdziałem, tak jak tu. Nie umiem określić tego, ile takich wpisów się pojawi, ale zakładam, że tyle ile mam pomysłów, czyli sporo. To pewnie pocieszenie dla tych co lubią czytać fantastykę, ponadto nie lubią czytać wierszy, ponadto lubią czytać wszystko, w szczególności to, co wyjdzie spod mojego pióra.




Sługa przyniósł posiłek. Na złotym półmisku leżała panierowana ryba.
„To chyba jakaś odmiana kryzy. Dawno nie łowiłem, więc mam prawo by się pomylić”- pomyślałem.
Sługa oddalił się pospiesznie, a ja rozpocząłem ucztę. Byłem strasznie głodny, bo tego rana wróciłem z misji. Traktat z księciem Urlanu był jak tłumaczenie małemu dziecku, że żółty śnieg nie posiada właściwości magicznych. W kwestiach religii, najwięksi politycy wydawali się być, co najmniej, ślepi. Zawsze znajdą się tacy, dla których Materia i Władcy to nie fakt historyczny, ale jedynie religijna bajeczka, którą ktoś, kiedyś, gdzieś, przy kieliszku... 
To smutne, że twierdzą, iż nieśmiertelność i najpotężniejsza magia żywiołów nie jest dla nich dowodem, że Materia i Władcy istnieją. A przynajmniej istnieli. Westchnąłem. 
Kiedy ostatni raz widziałem Smaja, Tirena, Omta i Gone? Wieki minęły. Co prawda byli nieśmiertelni, ale nie niezniszczalni, bo takiego połączenia przecież nie ma. Poza tym nie mogli zabijać... Nie możemy- poprawiłem się w myślach. Materia stworzył nas na początku tego świata byśmy swą mocą kontrolowali stworzone przez niego żywioły i żyli w zgodzie z ludźmi, a nie ich zabijali. 
Ja- błękitny Lun, sprawuję pieczę nad oceanem i całą wodą tej planety. Smaj przydałby się właśnie teraz, w tych czasach rozwoju technologii, by pomagać przy elektrowniach i tym podobnych, jego domeną był prąd, elektryczność i oczywiście pioruny. Tiren kontrolował wiatry i huragany, a także całe powietrze, które nas otacza, Omt ziemię, na której stoimy i góry, a Gona ogień. Wszyscy oni, prócz mnie, zginęli. Nie ma ich. Straszliwa pustka.
Materia kazał nam pomagać śmiertelnym, uczyć ich skąd się wzięli i jaka jest natura magii i wszystkiego innego, co stworzył, tym czasem oni i ich niesamowite, jedyne i niepowtarzalne zdolności przepadły. Westchnąłem. Wszyscy nie żyją, zostałem sam... Tylko ja jestem nadzieją tego świata na pokój, wiedziałem to już od przeszło dwustu lat, od kiedy widziałem Smaja po raz ostatni. Wyruszał w delegacje, a może raczej jak to on określał w podróż, w góry, skąd nie powrócił. Zginął... Jeden z jedynych stracił życie, swoje nieskończone życie. Został zepchnięty w urwiska.
Nikt inny nie okazał oznak życia- Tiren zniknął około siedmiuset lat temu, uduszony, po tym jak as wśród debili, Omt, rzucił się w przepaść między górą Kmi, a polami uprawnymi, jakieś tysiąc lat od dzisiejszego śniadania. Po Gonie słuch zaginął po Wielkiej Wojnie między Kmiszami, a Rotcimimi, czyli jakieś czterysta, pięćdziesiąt lat temu. Szczątki jej ubrań i ciała dało się znaleźć rozrzucone po pustynnych piaskach.
A ja wciąż jestem na posterunku- pomyślałem z ironią. Kto by się spodziewał, że wybrani przez samego Materię poniosą śmierć? Nie warto o tym rozmyślać- to teraz bez znaczenia.
Wstałem od stołu i wyszedłem z salonu, a potem z domu. Szedłem do Świątyni by poinformować posłów, że udało się nawrócić księcia Urlanu. 
Wielkie wypełnione wodą wrota przy pomocy mojej siły woli otworzyły się, wszedłem do środka. Stanąłem przed głównym stołem mówców, informując na wejściu o wczorajszym sukcesie.



Komentarze