Prolog Właściwy


Prolog właściwy, jest już częścią całej akcji. Zaczynam raczej z grubej rury, bo pitu-pitu nikogo nie kręci, a zwłaszcza w fantastyce. Moja przygoda z Dziełem Samotności rozpoczęła się (jeżeli dobrze liczę) w roku 2012. Na przełomie lat 2012-2013 napisałem w moich zeszytach 13 rozdziałów, które zajęły mi w sumie 255 stron (zeszytowych). Póki co przepisałem na komputer 8 rozdziałów i na komputerze zajmują mi one 106 stron. Dla jednych "wow", ale mnie to nie satysfakcjonuje. Moim problemem jest to, że łaknę w tym dziele perfekcji, której i tak nie osiągnę pomimo wszelkich starań jakie w nie włożę. Do tego stopnia mnie to zniechęca(ło), że przez niemal 4 lata, oprócz legend nie tknąłem moich zeszytów, które to byłyby pierwszą rzeczą, którą wyniósłbym z sypialni, gdyby ta zajęła się ogniem w pożarze.
Ciekawe jest to, że czasem to na czym najbardziej nam zależy i to czego pragniemy najmocniej w świecie, napawa nas tak niebywale paradoksalnym lękiem. Ja nie wiem czy pisząc Dzieło Samotności w którym pokłada(łe)m tak wielkie nadzieje, odnajdę szczęście, ale pewien jestem tego, że zostawiając te 255 stron pieszczotliwie i osobiście tworzonej, brutalnej fantastyki, z pewnością nie odnajdę ani szczęścia, ani spokoju. Byłem głupi. Wciąż jestem, ale zmądrzałem na tyle by nareszcie spojrzeć na utraconą niegdyś w głębinach lęku, nadzieje na własne spełnienie. 
Przejdźmy już do treści, zanim się rozkleję, a czuję, że jest już do tego stanowczo za blisko.



Zobaczyłem światło.
Co się dzieje?
Leżałem na gorącym piasku, a słońce raziło mnie w oczy. Podniosłem się i rozejrzałem pocierając obolałą głowę.
Gdzie ja jestem?
Podszedłem parę kroków w stronę drewnianej chaty obok której się obudziłem. Wokół niej leżały stare rupiecie i najróżniejsze śmieci. Sam „dom” złożony był z zakurzonych dech, trzymających się ze sobą na rozgrzanych gwoździach. Za drzwi robiła powieszona kolorowa szmata, a szyb w oknach wcale nie było.
Upał dawał się we znaki, wokół aż do horyzontu widać było sam piasek, wszedłem więc do środka starej szopy. Wewnątrz, jak i na zewnątrz, znajdowały się najróżniejsze przedmioty. Od dębowej komody z pustymi ramkami na zdjęcia, po wypchane, szare zające. Nagle spostrzegłem, że na jednym z foteli ktoś siedzi. Nieznajomy wpatrywał się w czarno-białą audycje telewizyjną, wyglądało to na jakiś kabaret. Podszedłem bliżej mężczyzny. Ten odwrócił się i wlepił we mnie przerażone oczy. Wstał i podbiegł do komody, otworzył nerwowym, szybkim ruchem szufladę, skąd wyjął pistolet i wymierzył nim we mnie: 
- Odejdź! Nie ma tu miejsca na gości! 
Stałem nieruchomo, nie wiedziałem czy powiedzieć coś, czy może odejść bez słowa. Wszystko w tej sytuacji wydawało się bardzo ryzykowne. Gdy mierzy w ciebie z pistoletu nerwowy, lekko obłąkany człowiek, mieszkający w zakurzonej, rozsypującej się szopie na środku pustyni, lepiej chyba nie wchodzić mu w drogę. Ja jednak nie miałem pojęcia, co robić, nie wiedziałem nawet gdzie jestem.
Powinienem się spytać jak opuścić te pustynię i odejść grzecznie- pomyślałem. 
- No! Wynoś się! Bo strzelę! Nie zawaham się, uprzedzam! 
- Ja chciałem spytać, jak się stąd wydostać.
- Odejdź! Mówię ci jeszcze raz!- Zadrżał mu głos.- Nie dysponuję magią, ale jeśli mnie sprowokujesz to policzą się z tobą moi potężni przyjaciele! 
-Ja... Za chwile odejdę! Chce... Chciałbym poprosić tylko o wskazówki, jak wyjść z pustyni.- Starzec patrzył na mnie jakbym całą jego rodzinę wymordował, każąc mu patrzeć, jak każdemu z osobna podrzynam gardło zardzewiałą żyletką.
Podniósł rękę do góry i wystrzelił, przebijając dach domu. Potem spojrzał mi znów prosto w oczy i wycelował ponownie w moją głowę. Odszedłem kilka kroków w tył po czym, podniosłem ręce do góry by udowodnić, że nie mam złych zamiarów. 
- Proszę, niech pan nie strzela. Nie pamiętam jak się tu znalazłem, wygląda na to że zemdlałem w tym słońcu i straciłem pamięć. Proszę mi pomóc.
- Życie ci nie miłe? Wynoś się stąd! 
- Ale dokąd? 
- Na północ! Tam jest granica z Urlanem, może stamtąd pochodzisz. To pół dnia drogi stąd! A teraz precz!
- Bardzo dziękuję, ja...
- WON!!!
Odszedłem pośpiesznie i znów znalazłem się w blasku słońca. Wyglądało na to, że jest trochę przed południem. Jeśli teraz jest taki skwar, to wkrótce spłonę żywcem, jeśli nie znajdę się szybko na miejscu, a podobno mam iść pół dnia. Odwróciłem się i zobaczyłem, że mężczyzna wyszedł ze mną i stał teraz za mną, wciąż mierząc rewolwerem z tym samym gniewnym spojrzeniem.
- Czy... Mógłbym przeczekać te kilka godzin w pańskim domu lub chociaż przed nim? Jest bardzo gorąco i w tym skwarze znów mógłbym stracić przytomność.- Poprosiłem naiwnie.
Nieznajomy był czerwony jak burak. Zacisnął zęby z całej siły i wciągnął powietrze do płuc. Nagle usłyszałem ogłuszający huk i poczułem potworny ból w nodze. Osunąłem się na ziemie łapiąc za zakrwawioną łydkę. Cierpienie przeszyło całe moje ciało, chodź miałem wrażenie, że po kilku sekundach jego większa część ustąpiła. Wstałem, podtrzymując na zdrowej nodze ciężar ciała i spojrzałem spokojnie na pustelnika. 
- To... Może chociaż bukłak z wodą?- Spytałem z nadzieją. 
Wystrzelił drugi raz, tym razem to ręka była celem. Ból ściskał już dwiema kończynami, jednak w dalszym ciągu zdolny byłem utrzymać równowagę.
- Proszę… Może chociaż...- Nie dał mi dokończyć i wystrzelił w brzuch, po czym padłem na ziemie. Potem jeszcze dwa razy- w nogę i klatkę piersiową. 
Całe ciało było teraz obolałe i wydawało się być bardzo ciężkie niczym głaz. Krew zaplamiła mi koszulkę i spodnie. Leżałem na piasku i z bólu przewracałem się z boku na bok. Starzec patrzył na mnie z góry, z tym samym lodowatym spojrzeniem- jak na nędznego robaka, dalej celując we mnie z pistoletu. Poczułem, że ból ustępuje po czym spróbowałem się podnieść. O dziwo udało mi się! Stałem, słaniając się na podziurawionych nogach i krwawiąc z prawie każdej kończyny, ale stałem i to było najważniejsze. Poczułem również napływ energii. Skupiłem się na rewolwerze i instynktownie wyobraziłem sobie jak wylatuje starcowi z ręki wprost do mnie. Ku mojemu zdziwieniu stało się to, o czym pomyślałem. Oznaczało to, że jestem obdarzony siłą woli, o tym również nie pamiętałem. Już chwilę później pistolet był w mojej zakrwawionej dłoni, a pustelnik patrzył na mnie tym razem zupełnie przerażonymi oczyma. Wyprostowałem się, zapominając o zanikającym coraz bardziej bólu nogi. Oddychanie, co prawda, sprawiało mi kłopot, ale ten ból także ustępował z każdą chwilą coraz bardziej. Nieznajomy nie poruszył się. 
- Czy... Mogę zostać na te parę najbliższych godzin w pańskiej... posiadłości?- Chwile ciszy po mojej prośbie przerwało stęknięcie:
- Proszę oddać mi mój pistolet... I niech pan zostanie pod domem w cieniu, ale nie wchodzi do środka. 
Uśmiechnąłem się, po czym podziękowałem. Przykucnąłem w cieniu, na piasku opierając się o jedną ze ścian szopy. Zamknąłem oczy i poczułem jak powolutku cały ból znika, a ja odpływam w głęboki sen.



Komentarze

  1. Nic dziwnego, że się rozklejasz, w końcu właśnie zamierzasz wydać na świat swoje pierwsze dziecko :D
    Ten paradoksalny lęk o którym pisałeś znam bardzo dobrze. Z natury jestem tchórzem, a co dopiero, gdy przychodzi do realizacji czegoś, co uważamy za wielkie. Według mnie już samo to, że pokonałeś ten lęk, jest powodem do dumy. Tylko nie zachwyć się sobą z tej dumy za bardzo, a pisz dalej i wstawiaj śmiało!
    Chociaż przeczytawszy Twój post na temat odwlekania, raczej nie obawiam się o brak konsekwencji.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz