Prolog Właściwy
Ciekawe jest to, że czasem to na czym najbardziej nam zależy i to czego pragniemy najmocniej w świecie, napawa nas tak niebywale paradoksalnym lękiem. Ja nie wiem czy pisząc Dzieło Samotności w którym pokłada(łe)m tak wielkie nadzieje, odnajdę szczęście, ale pewien jestem tego, że zostawiając te 255 stron pieszczotliwie i osobiście tworzonej, brutalnej fantastyki, z pewnością nie odnajdę ani szczęścia, ani spokoju. Byłem głupi. Wciąż jestem, ale zmądrzałem na tyle by nareszcie spojrzeć na utraconą niegdyś w głębinach lęku, nadzieje na własne spełnienie.
Przejdźmy już do treści, zanim się rozkleję, a czuję, że jest już do tego stanowczo za blisko.
Zobaczyłem światło.
Co się dzieje?
Leżałem na gorącym piasku, a słońce raziło
mnie w oczy. Podniosłem się i rozejrzałem pocierając obolałą głowę.
Gdzie ja jestem?
Podszedłem parę kroków w stronę drewnianej
chaty obok której się obudziłem. Wokół niej leżały stare rupiecie i
najróżniejsze śmieci. Sam „dom” złożony był z zakurzonych dech, trzymających
się ze sobą na rozgrzanych gwoździach. Za drzwi robiła powieszona kolorowa
szmata, a szyb w oknach wcale nie było.
Upał
dawał się we znaki, wokół aż do horyzontu widać było sam piasek, wszedłem więc
do środka starej szopy. Wewnątrz, jak i na zewnątrz, znajdowały się
najróżniejsze przedmioty. Od dębowej komody z pustymi ramkami na zdjęcia, po
wypchane, szare zające. Nagle spostrzegłem, że na jednym z foteli ktoś siedzi.
Nieznajomy wpatrywał się w czarno-białą audycje telewizyjną, wyglądało to na jakiś
kabaret. Podszedłem bliżej mężczyzny. Ten odwrócił się i wlepił we mnie
przerażone oczy. Wstał i podbiegł do komody, otworzył nerwowym, szybkim ruchem
szufladę, skąd wyjął pistolet i wymierzył nim we mnie:
- Odejdź! Nie ma tu miejsca na
gości!
Stałem nieruchomo, nie wiedziałem czy
powiedzieć coś, czy może odejść bez słowa. Wszystko w tej sytuacji wydawało się
bardzo ryzykowne. Gdy mierzy w ciebie z pistoletu nerwowy, lekko obłąkany
człowiek, mieszkający w zakurzonej, rozsypującej się szopie na środku pustyni,
lepiej chyba nie wchodzić mu w drogę. Ja jednak nie miałem pojęcia, co robić,
nie wiedziałem nawet gdzie jestem.
Powinienem się spytać jak opuścić te pustynię i odejść
grzecznie- pomyślałem.
- No! Wynoś się! Bo strzelę! Nie zawaham
się, uprzedzam!
- Ja chciałem spytać, jak się stąd
wydostać.
- Odejdź! Mówię ci jeszcze raz!- Zadrżał
mu głos.- Nie dysponuję magią, ale jeśli mnie sprowokujesz to policzą się z
tobą moi potężni przyjaciele!
-Ja... Za chwile odejdę! Chce... Chciałbym
poprosić tylko o wskazówki, jak wyjść z pustyni.- Starzec patrzył na mnie
jakbym całą jego rodzinę wymordował, każąc mu patrzeć, jak każdemu z osobna
podrzynam gardło zardzewiałą żyletką.
Podniósł rękę do góry i wystrzelił,
przebijając dach domu. Potem spojrzał mi znów prosto w oczy i wycelował
ponownie w moją głowę. Odszedłem kilka kroków w tył po czym, podniosłem ręce do
góry by udowodnić, że nie mam złych zamiarów.
- Proszę, niech pan nie strzela. Nie
pamiętam jak się tu znalazłem, wygląda na to że zemdlałem w tym słońcu i
straciłem pamięć. Proszę mi pomóc.
- Życie ci nie miłe? Wynoś się
stąd!
- Ale dokąd?
- Na północ! Tam jest granica z Urlanem,
może stamtąd pochodzisz. To pół dnia drogi stąd! A teraz precz!
- Bardzo dziękuję, ja...
- WON!!!
Odszedłem
pośpiesznie i znów znalazłem się w blasku słońca. Wyglądało na to, że jest
trochę przed południem. Jeśli teraz jest taki skwar, to wkrótce spłonę żywcem,
jeśli nie znajdę się szybko na miejscu, a podobno mam iść pół dnia. Odwróciłem
się i zobaczyłem, że mężczyzna wyszedł ze mną i stał teraz za mną, wciąż
mierząc rewolwerem z tym samym gniewnym spojrzeniem.
- Czy... Mógłbym przeczekać te kilka
godzin w pańskim domu lub chociaż przed nim? Jest bardzo gorąco i w tym skwarze
znów mógłbym stracić przytomność.- Poprosiłem naiwnie.
Nieznajomy był czerwony jak burak. Zacisnął
zęby z całej siły i wciągnął powietrze do płuc. Nagle usłyszałem ogłuszający
huk i poczułem potworny ból w nodze. Osunąłem się na ziemie łapiąc za
zakrwawioną łydkę. Cierpienie przeszyło całe moje ciało, chodź miałem wrażenie,
że po kilku sekundach jego większa część ustąpiła. Wstałem, podtrzymując na
zdrowej nodze ciężar ciała i spojrzałem spokojnie na pustelnika.
- To... Może chociaż bukłak z wodą?-
Spytałem z nadzieją.
Wystrzelił drugi raz, tym razem to ręka
była celem. Ból ściskał już dwiema kończynami, jednak w dalszym ciągu zdolny
byłem utrzymać równowagę.
- Proszę… Może chociaż...- Nie dał mi
dokończyć i wystrzelił w brzuch, po czym padłem na ziemie. Potem jeszcze dwa
razy- w nogę i klatkę piersiową.
Całe ciało było teraz obolałe i wydawało
się być bardzo ciężkie niczym głaz. Krew zaplamiła mi koszulkę i spodnie.
Leżałem na piasku i z bólu przewracałem się z boku na bok. Starzec patrzył na
mnie z góry, z tym samym lodowatym spojrzeniem- jak na nędznego robaka, dalej
celując we mnie z pistoletu. Poczułem, że ból ustępuje po czym spróbowałem się
podnieść. O dziwo udało mi się! Stałem, słaniając się na podziurawionych nogach
i krwawiąc z prawie każdej kończyny, ale stałem i to było najważniejsze.
Poczułem również napływ energii. Skupiłem się na rewolwerze i instynktownie wyobraziłem
sobie jak wylatuje starcowi z ręki wprost do mnie. Ku mojemu zdziwieniu stało
się to, o czym pomyślałem. Oznaczało to, że jestem obdarzony siłą woli, o tym
również nie pamiętałem. Już chwilę później pistolet był w mojej zakrwawionej
dłoni, a pustelnik patrzył na mnie tym razem zupełnie przerażonymi oczyma.
Wyprostowałem się, zapominając o zanikającym coraz bardziej bólu nogi.
Oddychanie, co prawda, sprawiało mi kłopot, ale ten ból także ustępował z każdą
chwilą coraz bardziej. Nieznajomy nie poruszył się.
- Czy... Mogę zostać na te parę
najbliższych godzin w pańskiej... posiadłości?- Chwile ciszy po mojej prośbie
przerwało stęknięcie:
- Proszę oddać mi mój pistolet... I
niech pan zostanie pod domem w cieniu, ale nie wchodzi do środka.
Uśmiechnąłem się, po czym podziękowałem.
Przykucnąłem w cieniu, na piasku opierając się o jedną ze ścian szopy.
Zamknąłem oczy i poczułem jak powolutku cały ból znika, a ja odpływam w głęboki
sen.
Nic dziwnego, że się rozklejasz, w końcu właśnie zamierzasz wydać na świat swoje pierwsze dziecko :D
OdpowiedzUsuńTen paradoksalny lęk o którym pisałeś znam bardzo dobrze. Z natury jestem tchórzem, a co dopiero, gdy przychodzi do realizacji czegoś, co uważamy za wielkie. Według mnie już samo to, że pokonałeś ten lęk, jest powodem do dumy. Tylko nie zachwyć się sobą z tej dumy za bardzo, a pisz dalej i wstawiaj śmiało!
Chociaż przeczytawszy Twój post na temat odwlekania, raczej nie obawiam się o brak konsekwencji.