Autobiografia 2
Dziś też się nie rozpiszę.
Sprawy codzienne tak mnie wykańczają, że nie mam nawet kiedy tu wejść.
Scena z dzisiejszego fragmentu jest typową sceną "szkolnego kryzysu". Może lekko podkoloryzowaną, ale starałem się by opis był realistyczny. Nie wiem jak u was, ale w mojej szkole średniej wszystko było bardzo nietypowe i dość pokręcone. Sytuacja taka jak opisana poniżej mogłaby się tam wydarzyć, dlatego też wykreowałem ją na potrzeby opowiadania. Oby was przekonała jej autentyczność.
2.
Sprawy codzienne tak mnie wykańczają, że nie mam nawet kiedy tu wejść.
Scena z dzisiejszego fragmentu jest typową sceną "szkolnego kryzysu". Może lekko podkoloryzowaną, ale starałem się by opis był realistyczny. Nie wiem jak u was, ale w mojej szkole średniej wszystko było bardzo nietypowe i dość pokręcone. Sytuacja taka jak opisana poniżej mogłaby się tam wydarzyć, dlatego też wykreowałem ją na potrzeby opowiadania. Oby was przekonała jej autentyczność.
***
2.
Zaczęła szarpać kluczami w
dziurce pod klamką, jakby chciała wyrwać im swoją własność. Wtedy nieobecny
Radek podniósł się ze swojego miejsca i w momencie, w którym ona otworzyła
drzwi i szybkim krokiem przekroczyła próg sali 210, wślizgnął się za nią
zajmując pierwszą lepszą ławkę. Może to było jego stałe miejsce? W sumie nie
wiem, bo faktycznie dość dawno nie było mnie na polskim.
- Chciałam na wejściu, póki w sali są takie tłumy, jakie są…
– Zaczęła sarkastycznie, wyjmując jakieś papiery z torby. – …zaznaczyć, że nie
zamierzam iść panu na ugody, bo dzieckiem pan nie jest, a mówimy tu o dwóch
miesiącach, w ostatnim semestrze klasy maturalnej.
Brzmiało groźnie. Trochę jak wyrok. Ale tylko trochę. Radek
wydawał się wciąż nieobecny, ale ludzie tacy jak on, bardzo często sprawiają
jedynie takie wrażenie, a w rzeczywistości jednak słuchają. Nawet więcej- oni
UWAŻNIE słuchają.
Stwierdziłem że belferka bierze sprawę serio i chyba trzeba trochę
poudawać, że ja też.
- Czyli mam napisać jakiś egzamin? Czy..
-Nie, nie, nie! – Przerwała mi bezczelnie, wciąż grzebiąc w
torbie – Bo na to już jest za późno. Powie mi pan na początek, jak pan sobie
wyobraża odrobienie tych dwóch miesięcy, proszę. Ja słucham, proszę.
Nie wyobrażałem sobie. Bo bez chodzenia na lekcje do tej
baby i bez kłucia się bzdur, których przez ostatnie 2 miesiące udawało mi się
unikać, chyba się nie obejdzie…
-Może jakieś 2 egzaminy?
-Widzę, że pan nie zdaje sobie wciąż sprawy z pańskiej
sytuacji. – Westchnęła
- Nie no, zdaje sobie doskonale. Tyle, że nie mam już
pomysłu..
- Nie jest pan zbytnio kreatywny. Chociaż sądziłam, że jest
inaczej. W takim razie jest pan skazany spełnić moje wymagania. – Farbowana 40-latka
rozsiadła się na fotelu odrywając wzrok od torebki i kupy papierów na stole.
Spojrzała na mnie bez krępacji. Nie wiem, kiedy wszedłem do klasy i zamknąłem
drzwi, jakoś tak umknęło to mojej świadomości. – A ja wymagam, żeby pan za
siedem dni, przychodził tu do mnie codziennie o godzinie 11:30, napisać każdy z
zaległych egzaminów. A, że jest ich 5 – tak jak dni w tygodniu, więc codziennie
po jednym teściku w tamtym tygodniu i dopuszczę pana do matury.
Szkoda że nie użyła zwrotu „zaliczę pana”, bo nie brzmiałoby
to wtedy może aż tak dramatycznie jak zabrzmiało.
- Nie wymaga to żadnych negocjacji?
-Nie wymaga.
Kurwa. I jak niby miałem się tego nauczyć? Książki by się
jakieś przydały. Stałem jak wryty, złapałem się za głowę jedną ręką pocierając
skroń, a drugą drapiąc się po głowie.
A ona zwróciła się do Radka chyba tylko po to żeby mi dać
chwilę na przetrawienie tego co przed chwilą mi zaserwowała. Doszło pomiędzy
nimi do szybkiej wymiany zdań.
- Panie Tyszak, rozumiem, że pan dalej nie zrezygnował z
próby zawalczenia o wyższą ocenę?
- Tak, chciałem spytać, czy mam coś napisać czy…
- Ja już znalazłem dla pana zajęcie i nie musi pan niczego
pisać. - No jasne, że dla mnie robota musi być na cały tydzień, a inni nie
muszą nawet mieć długopisu do tego żeby dostać to czego chcą. Jednak nie
spodziewałem się tego, co ta menda wymyśliła. – Niech pan mnie posłucha. Widzi
pan to zjawisko, które tu stoi? – Pokazała na mnie, jak na obiekt cyrkowy. – Prawie
cały semestr ma do nadrobienia. Pięć sprawdzianów! Jeśli pan go przygotuje tak,
że zda wszystkie pięć to wstawię panu zamiast tej piątki, szóstkę.
W tamtej chwili zegary i serca przestały bić, a jedyna,
jedyna myśl jaka przeszła mi przez głowę to „Cooooo?!”. Miałem wrażenie, że ten
niewzruszony koleś też usłyszał te „Coooooo?!” w swojej głowie, bo jak na niego
spojrzałem to kopara mu opadła nie lepiej niż mi.
- Ale jak to? – Zająkał się. – Mam go uczyć? – spytał.
Ciekawe czy zdawał sobie wtedy sprawę że ten „go” to nie byle kto. A on ma tego
„nie byle kogo” uczyć… Paranoja, czyż nie?
- W rzeczy samej. Ja poniosłam tu pedagogiczną klęskę i
jeśli on ma zdać, to tylko za sprawą kogoś innego, a ty jesteś raczej do tego
chętny? – Nie dała mu odpowiedzieć. – Zawsze możesz sobie darować tą ocenę
wyżej. Masz inne przedmioty niż język polski i ja to rozumiem. A pan Namowski,
oczywiście, nie ma nic przeciwko? – Spojrzała na mnie przenikliwie jak
jastrząb.
- Mnie jest w sumie wszystko jedno.
W sumie to jakoś sobie nie wyobrażałem, że ten pedał będzie
miał mi mówił, co mam robić, a ja będę go słuchać pod groźbą niedopuszczenia
mnie do matury z Polaka.
- No to jak? Widzimy się tu za tydzień?
Nie odpowiedziałem nic, tylko pokiwałem głową. Poszedłem w
stronę drzwi i zwyczajnie sobie wyszedłem.
Komentarze
Prześlij komentarz