Autobiografia 13
Najdłuższy rozdział, będący esencją przemiany wewnętrznej bohatera.
Tu nie ma już co komentować, to po prostu trzeba przeczytać i samemu przeżyć.
13.
Tu nie ma już co komentować, to po prostu trzeba przeczytać i samemu przeżyć.
***
13.
Zawsze omijałem ten wątek, ale
żebyście nie myśleli, że byłem jakimś brudasem to informuje, iż z samego rana,
jak co dzień, wziąłem szybki prysznic. Zjadłem też coś, nie pamiętam, co to
dokładnie było i wyszedłem koło 14:30 na swoje zajęcia. Szczerze mówiąc to nie
stresowałem się, miałem w głowie pustkę. Dopiero kiedy wchodziłem na 4-te piętro
(bo ta cholerna winda znów nie działała) zacząłem się zastanawiać znów nad
swoją egzystencją.
Puk, puk, puk?
Nieśmiało dzisiaj.
Otworzył. A ja nie wiedziałem czy podać mu rękę czy podrapać
się po dupie, więc wszedłem i usiadłem w ciszy na swoim krzesełku.
- No dobra… – Wykrztusił, jakby się nad tym dość długo
zastanawiał. Sam pewnie nie wiedział co powiedzieć. – Ostatni test będziesz
miał nie z lektury, a z całości epoki.
Nie przejmowało mnie to. Ale milczałem jakby sprawiając
jednocześnie wrażenie zamyślonego nad tym co powiedział. Bardzo zdystansowałem
się i nie miałem bladego pojęcia co robić. Odwrócił się, zaczął grzebać w
szafce, ale niczego z niej nie wyjął. Potem otworzył inną i jeszcze jedną.
Ostatecznie z lekkim rozdrażnieniem na twarzy otworzył tą szafkę na samej
górze, tą do której ledwo dosięgał. Widziałem, że leżało tam kilka, ale były
poza jego zasięgiem. Też miał tego świadomość, więc wyszedł z pokoju mrucząc
„zaraz wracam”.
A ja jestem uprzejmy, wiecie?
Wstałem i na palcach dosięgnąłem stosu książek z tamtej
felernej półki, a potem jak robot stałem i czekałem na to, aż ich właściciel
wróci do pokoju. Gdy się już w nim znalazł ze stołeczkiem kuchennym, westchnął
widząc, że jakoś sam sobie poradziłem.
- Połóż je na stole. – Rozkazał, stawiając taboret w rogu
pokoju. A gdy się schylał do mojego nosa, znów wleciał TEN zapach. TEN onieśmielający,
TEN poruszający, TEN jedyny w swoim rodzaju, zapach.
A ton, którym powiedział do mnie „połóż je na stole”, nie
spodobał mi się.
- Sam je weź. – Parsknąłem.
Odwrócił się i niepewnie podszedł do mnie, patrząc prosto w
moje oczy. Złapał od dołu obiema rękami górkę, którą właśnie miałem na rękach i
chciał ją ode mnie zabrać. A mnie znów coś wtedy ruszyło. Nagły zastrzyk odwagi
i adrenaliny. Jego ręce trzymające kupkę książek były tak cholernie blisko
moich. Aż za blisko. Żal byłoby zmarnować okazje by je dotknąć, skoro po raz
pierwszy to one z własnej woli, powędrowały w moją stronę.
Chwyciłem jego nadgarstek zatrzymując ruch, który miał
wyciągnąć ode mnie to co trzymałem. Teraz trzymałem coś jeszcze prócz książek,
coś o wiele bardziej fascynującego. Nie wyglądał na zszokowanego tym. Był
bystry i wyczuł, że zabranie książek ode mnie to tylko pretekst z mojej strony
by znów go dotknąć. Wyczuł to prędzej niż ja sam.
A ja miałem to czego podświadomie potrzebowałem. Tą rękę.
Nie miałem zamiaru wtedy myśleć o tym co robię, bo byłem zbyt
zadowolony z siebie. Bo starczyło mi odwagi do tego, by wyciągnąć rękę w stronę
szczęścia, które i tak samo pierwsze wyciągnęło rękę do mnie.
Prawa ręka trzymała nadgarstek, lewa uniosła książki wyżej,
a potem położyła je na stole. Teraz trzymałem już tylko jego. Znów „miałem go w
garści”. To wspaniałe uczucie kwintesencji strachu i szczęścia. Przerażenia i
uniesienia.
Cały świat był wtedy w moich dłoniach, a ja zostałem
ukoronowany przez własną jaźń na pana życia, śmierci, czasu i materii. Tak się
stało trzymając tą dłoń.
- Dlaczego to robisz? – Spytał.
To było dobre pytanie.
- Bo sprawia mi to przyjemność. – Wyszło samo. Tak odruchowo
jak „kurwa”, kiedy walne się małym palcem u nogi w jakiś mebel idąc w nocy do
łazienki.
- Przecież nie jesteś gejem. – Powiedział z wyrzutem.
- Nie jestem – Wiecie jak to zabrzmiało? Trochę jak
potwierdzenie i zapytanie w jednym. Bo z jednej strony nie byłem, a z drugiej
nie byłem pewny czy rzeczywiście nie byłem. To było nie do porównania z
jakimkolwiek innym uczuciem oprócz wściekłości. Furii, która cię opanowuje
całego i nie można się powstrzymać ani poskromić. Nienawiść jest podobna do
miłości, wystarczy tylko się odwrócić.
To co czułem to nie była miłość. Nie było to też
zauroczenie. Nie umiem tego określić, ale to było fantastycznie inne od
wszystkich innych uczuć i jak dla mnie mogło ono trwać wiecznie.
Złapałem go za ramie i lekko głaskałem jak pieska. To było „pedalskie”
i debilne. Mówcie o mnie że jestem debilem i idiotą to dostaniecie w mordę, ale
możecie mówić „pedał”. Bo przecież to nie obelga, prawda?
- Co ja robię? – Zapytałem na głos. Glos mi się załamał na
ostatniej sylabie jakbym się miał rozpłakać, chociaż wcale nie czułem się
bliski łez.
On nie odpowiadał. Chciałem żeby mi wyjaśnił, bo nikt inny
nie mógłby mi tego wytłumaczyć. Tak jak opowiadał mi o tych książkach, tak samo
mógł mi opowiedzieć o tym co się ze mną dzieje. Jako mój nauczyciel, mój lekarz,
psychiatra i przyjaciel.
Dlaczego mi nie odpowiadał? Podszedłem krok bliżej niego.
Dotknąłem nosem, jego nosa. Był zimny. Zimny nosek jak u pieska. I pomyślałem,
że już raz to zrobiłem więc mogę jeszcze raz.
Przysunąłem usta ku twarzy na którą patrzyłem, a następnie złapałem
nimi dolną wargę jego ust. To był pocałunek. Nie wiem czy wiecie, ale ja wtedy
czułem że całuję. Mało tego. Całuję chłopaka. To takie pedalskie.
Puściłem jego dłoń by chwile później objąć go w talii.
A on przestał być jak ten posąg i objął mnie tak samo jak ja
jego. Trzymał mnie, a ja trzymałem jego. A nasze twarze złączone były ustami.
Chwile później on też przysunął się bliżej mnie i wyglądało to jakbyśmy się
przytulali i całowali. Czy faktycznie tak było? Nie dość że całowałem to
jeszcze przytulałem? Chłopaka? To było
jeszcze bardziej pedalskie.
Dookoła książki i błoga cisza. Cały świat się zatrzymał.
Powiedzcie mi, że nie byłem tamtego dnia panem czasu i materii to was wyśmieję,
wy debile. Ja zatrzymałem wszystko, a ta chwila trwała i trwała.
- Radziu… – Wyszeptałem,
odrywając swoje usta od jego ust. To imię zdrobniale brzmiało bardzo uroczo.
Nazwałem tak za parę lat mojego kolejnego psa, wiecie?
Radzio patrzył na mnie, a ja
patrzyłem na Radzia. W jego głębokie jak głębiny oceanu oczy. Czy ktoś
wcześniej tak zgłębiał głębokie głębiny oceanu w oczach Radzia? Nie wiem. Jeśli
tak, to wątpię żeby wypatrzył tam tyle ile ja w tamtej chwili wypatrzyłem.
Chciałem żeby mnie trzymał. Żeby czuł ciepło tak jak ja je czułem, gdy go
dotykałem. Nie mogę uwierzyć, że włożyłem rękę pod jego bluzkę by dotknąć
ciepłej skóry na plecach. Była tak ciepła i miękka, że zalała mnie fala czegoś
co przypominało podniecenie, ale takie, którego nigdy dotąd wcześniej, nie dane
mi było poczuć. Znów go pocałowałem. Ale długo i odważniej niż tylko łapiąc
ustami jego wargę. Sami wiecie jak. Tak, jak to robią zakochani w tramwaju i
wszyscy się wtedy odwracają w drugą stronę. Czułem się jak czekolada w gorący,
sierpniowy dzień. Autentycznie się rozpuszczałem. W tym momencie przeszło mi
przez myśl, jak to byłoby się rozpuszczać nie mając na sobie przy tym żadnych
ubrań. Byłoby zajebiście. Ale nie chciałem tego sprawdzać. Nie w tamtej chwili.
Wtedy do głowy wpadła mi jeszcze bardziej szalona myśl.
- Radziu… – Wyszeptałem znów z
czułością. – Opowiedz mi o tym polskim, proszę. Chcę słuchać twojego głosu.
Uśmiechnął się, a uśmiech ten był
tak szeroki, jak go sobie wyobrażałem i tak cieplutki jak jego plecki.
Cofnąłem się kilka kroków
trzymając go wciąż w swoich objęciach, a potem usiadłem na krzesełku, a jego
posadziłem sobie na kolankach. Nie był ciężki, spokojnie moje kolana go
utrzymały.
Czołem dotknął mojego czoła i
zaglądał mi w oczy. Na kolanach siedział mi okrakiem, to było ekhem…
podniecające he he. Nie śmiać mi się tam, kapuściane głąby! Czytać dalej!
A potem mówił.
I mówił.
I mówił.
Komentarze
Prześlij komentarz