Autobiografia 1

Oto pierwszy rozdział mojego opowiadania. Przypomina mi bardzo czasy licealne, które aż tak dawno temu nie minęły. Co prawda moje życie zupełnie różni się od życia narratora, ale wczułem się niemal tak, jakbym opisywał swoje własne życie. 
Wstawiam dziś post nieco później, gdyż byłem bardzo zajęty. 




***

1.


Od nienawiści jest tylko jeden krok wstecz i obrót o 180˚ do miłości.
I jest to fakt potwierdzony za pomocą obliczeń wykonanych, zapewne w wielu laboratoriach, jak i w mojej głowie. Nikt, kto nie wie co to znaczy "nie znosić kogoś", nie wie chyba co znaczy "kochać kogoś", i to „kochać” tak jakby bardziej.
Pamiętam jakby to było wczoraj, jak w liceum, w klasie maturalnej szedłem korytarzem mojej obskurnej budy, zastanawiając się jakie tortury mnie dziś spotkają. W naszej klasie wypełnionej debilami, było kilku całkiem w porządku dupków, z którymi można było pójść się napić w jakimś cywilizowanym pustostanie lub za stacją kolejową. Było też kilka niewiarygodnie tępych dziuń, które pindrzyły się zarówno do nich jak i do mnie. Zastanawiam się do dziś czy ekscytowały się naszym wyluzowaniem i chciały mieć z nami swoje pierwsze bara-bara, czy może chciały zaszpanować przed innymi, ich zdaniem, mniej dziuniowatymi dziuniami od siebie i opowiadać jak im było dobrze z którymś z nas na swoim pierwszym bara-bara.
Każda z opcji przyprawiała mnie o mieszane uczucia, jako że byłem wbrew pozorom dość zamkniętym  w sobie gościem. Z kolei dupkowie z mojej ekipy stwierdzali, że to całkiem spoko byłoby, jakby się tak wzięło którąś z nich i zwyczajnie spytało czy tez nawet sprawdziło. Bo po co, w sumie, pytać, skoro od razu można przejść do konkretów? A przecież, jak wiadomo, facet, który ma 18 lat i nigdy nie ruchał, ma w związku z tym faktem, w swoim życiu, aż 18 lat napalenia za sobą! A chęć zaspokojenia tej potrzeby w genach, czy gdzieś tam, jest na tym samym poziomie co jedzenie, czy walka z dzikimi zwierzętami w celu przeżycia.
Ale odchodząc od cycków i wracając na tamten brudny, szkolny korytarz, szedłem tak sobie i ogólnie, pierwszy raz, ogarniałem myślami te szare minionki, które nie były ani dupkami z elity, ani dziuniami. Było tam parę kujonic. Jedna z nich miała cycki. Reszta miała chyba coś z głową. Chociaż, reasumując, chyba każda miała coś z głową, a jedna z nich miała cycki do tego. Było kilku maniaków komputerowych, którzy pierdolili o czymś, czego ja nie umiałbym nawet powtórzyć, ale niezmiernie coś ich w tym bawiło. Być może to, że nikt oprócz nich nie rozumiał tego, co między sobą mówili i czuli się przez to fajni? Kto tam był jeszcze? Kilkoro autsajderów. Takich niuńciów, którzy albo byli po jakichś przejściach życiowych w domu, albo lubili siedzieć sami, jak upośledzeni i słuchać muzyki cały, Boży dzień. Wśród nich była Martyna, która przez rok była w szpitalu, bo chorowała na jakąś tam chorobę, przez którą musiała być w szpitalu. Była też Anka, która pokłóciła się z jedną z dziuń, a potem one obrzuciły ją gównem. Normalny człowiek pokazałby im palec, którym tak przyjemnie grzebie się w nosie, gdy nikt nie patrzy i miałby wyjebane. Ale nie Anka. O nie. Anka nie miała wyjebane. Ona od tamtej pory zdziczała i siedziała sama na korytarzu  czytając „Zmierzch”, a do tego miała codziennie podkrążone oczy, jakby robiła to samo przez całą noc. Były też 3 osoby, których imion nie znam, bo szczerze mówiąc, to gówno mnie oni obchodzili. Był tez jeden chłopak, który miał na imię Radek i od studniówki, mówiło się o nim, że jest gejem. Nie wiem skąd się ta plotka wzięła, ale zapewne jedna z dziuń, powiedziała innej z dziuń, że on jej to zdradził. W sumie takich kolesi, jak on, którzy ogarniają oceny wyższe niż 2, a nawet 3, nie są z tymi komputerowcami, ani kujonami, to można podejrzewać o rożne rzeczy. Na głos nikt nic nie powie, chyba że jest w nim coś jeszcze bardziej podejrzanego. A w nim nie było. Siedział jak to autsajder przed salą, tego dnia jako jedyny na całym korytarzu. Ja nie wiem, co ja tego dnia robiłem w budzie.
Grzebał coś w telefonie ze skwaszonym wyrazem twarzy. Patrzyłem na niego z góry z rękoma w kieszeniach. Rozejrzałem się, wyjąłem jedną z rąk z kieszeni i zerknąłem na godzinę by stwierdzić, że chyba pierwszy raz w tym roku nie dość, że jestem punktualnie, to w dodatku jestem tylko ja, z całej mojej klasy. No oprócz tego, co tam przede mną siedział.
Wyciągnąłem rękę w jego kierunku i powiedziałem coś typu "Elo. Nikogo nie ma?", a on nie racząc podnieść dupy, czy też nawet ręki by się przywitać, nie podniósł ostatecznie nawet oczu, gdy odpowiedział głośno i wyraźnie (chyba żeby się nie musieć powtarzać) "Nie, ja jestem. Ale jeśli chodzi o resztę, to nikogo nie widziałem." Był to miniaturowy cud, bo pierwszy raz od 3 lat zamieniłem z tym człowiekiem zdanie.
Nie dałem po sobie tego poznać, ale przyznać trzeba było, że lekko mnie to uradziło, jak nie chciał nawet przywitać się z jednym z członków „elity”, do których przecież należałem. Chciałem odparować jakieś „Aha”, żeby nie pomyślał sobie, że się zmieszałem tak jak się faktycznie się zmieszałem, ale jakoś przejęło mnie znacznie bardziej, że chyba będę musiał zostać z tym typem sam na sam, jeżeli w tej chwili nie ulotnię się z budy, tak jak to zrobiła reszta klasy. To przerażająca perspektywa, bo do szkoły chodzić nie lubiłem, a jeśli już tam przyłaziłem to z nudów lub żeby spotkać się z dupkami z ekipy. Wtedy nie było nikogo. Wiadomym było zatem, że moja obecność byłaby tam zupełnie bezcelowa. Miałem się właśnie oddalić, gdy jak w jakimś cholernym horrorze, odezwał się zza moich pleców głos „Och! Pan Namowski? A co pan robi przed moją salą o tej porze? Wygląda, jakby pan na MOJĄ lekcje przyszedł.”
No niestety, tak właśnie wyglądało. Zaprzeczyć tej wersji nijak się nie dało.
Postanowiłem wczuć się. Wczujcie się ze mną! Tak będzie łatwiej.
- A i owszem, tak by się mogło zdawać, ale miałem właśnie przyjść do pani i uprzedzić, że nie pojawię się dziś bo muszę pilnie wyjść ze szkoły i jechać do domu.
Jestem mistrzem wymówek, więc nie spodziewałem się że…
- Tak się akurat składa, że czekałam na pana ze zniecierpliwieniem od ponad dwóch tygodni. Pana koledzy nie przekazali tego, o co ich prosiłam?
A to rura… W sumie to mogła zawsze zadzwonić do matki… Więc może to i lepiej, że zastała mnie wtedy w budzie.
- Coś, jakaś sprawa do mnie ? Ważna, tak? No dobrze, rozumiem. Faktycznie o niczym nie wiedziałem.
- No tego, że pan o niczym nie ma pojęcia to mnie jakoś nie dziwi, bo od jakichś dwóch miesięcy nie widziałam pana na moich zajęciach i jak mniemam nie nadrobił pan z nich nic a nic. – wyrecytowała - A jakby nie patrzeć koniec roku się zbliża, a do matury chyba chce pan przystąpić?
Nie dało się zaprzeczyć.
- No tak.
Potwierdziłem z uśmiechem, lekko zawstydzony.
-No tak… – Powtórzyła za mną – Więc chyba nie ma pan możliwości dzisiaj nie przyjść skoro już pana tutaj widzę. Chyba, że sprawą mają zająć się rodzice?
Wiedziałem że sięgnie po ten argument. Jej lekcje były nudne, ale główną przyczyną tego, że na nie,  nie przychodziłem było raczej to, że straszna była z niej sucz. Cholera, a najgorsze jest to, że nie miałem świadomości tego, że unikałem ich już 2 miesiące.
- Ależ skąd! Nie ma po co angażować matki. – Zapewniłem. - Jestem już dorosły, jakoś dam sobie rade bez jej pomocy.
- Tu bym polemizowała, ale może wejdźmy na początek do klasy?

Komentarze